Forum Dragons of shadow Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 Ostatni Murhughall Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Draghar
Ten co ma sporo postów



Dołączył: 29 Gru 2006
Posty: 272 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Czw 17:04, 11 Sty 2007 Powrót do góry

Moje stare opowiadanie, a raczej jego początek... Wiele aspektów może być nie jasnych, gdyż miały one się rozstrzygnąć dopiero w późniejszym etapie... Czekam na wasze komentarze, pamiętajcie jednak, że "Mądra krytyka oświeca, głupia gasi". Życzę miłego czytania, wszystkim tym, którzy wytrwają...

”Ostatni Murhughall!”
Rozdział 1:Rozstanie

-Wstańże w końcu, to już ten dzień!
-Jeszcze tylko chwilka, proszę.- rzekł młody Elf przeciągając się leniwie. Spojrzał na stojącą nad nim siostrę, miała olśniewającą suknię lazurowej barwy, spowijał ją długi, oliwkowy płaszcz z kapturem. Na lewe ramię zarzucony miała bogato rzeźbiony, długi łuk, na prawym przepasła skórzany kołczan ze strzałami, do rzemykowego pasa przypięła krótki, żelazny miecz ze złotymi runami na ostrzu, w ręku trzymała dość spory tobołek. Była zwarta i gotowa do wymarszu.
Elf dźwignął się leniwie ze swego łoża, po czym delikatnie wyprosił siostrę z komnaty! Elficzka stała czas jakiś przed drzwiami od pokoju brata i gdy zaczynała się niecierpliwić drzwi się otworzyły. Jej brat ubrany był w srebrzysto- oliwkową koszulę i spodnie w tym samym odcieniu, czoło jego przepasała czerwona opaska. On również miał na sobie łuk i kołczan ze strzałami, miał też miecz, lecz znacznie większy niż miecz siostry, z tymi samymi runami i z tego samego surowca. Elfy szły czas jakiś przez wąski korytarz z marmurowymi ścianami i posadzką aż dotarły na dziedziniec. Gdy elfia para była już na zewnątrz czekał na nich tłum pobratymców, na którego czele stał ich ojciec. Elf ten miał purpurowe szaty i srebrną, wysadzaną diamentami koronę. Był to elfi król. Patrzył na swe dzieci zatroskanym, pełnym żalu wzrokiem, wiedział, że być może widzi ich po raz ostatni.
-Ojcze jesteśmy gotowi.-rzekła doń córka.
-Moje dzieci, jakże wielki żal przeszywa me serce na myśl o rozłące z wami.-odpowiedział król- jednak musicie wyruszyć i wypełnić swą misję. Mówiąc to nie potrafił powstrzymać łez.
Ojcze nie martw się, wszystko pójdzie dobrze i nim się obejrzysz będziemy znów razem, w domu.- uspokajał go syn.
Miejmy nadzieję, w tych trudnych czasach ona jest najważniejsza.- powiedział król.
Lerwenarze. Miłościwy królu. Pora wyruszyć.- przerwał im jeden z zgromadzonych, stary, lecz ciałem młody królewski doradca.
Lerweno. Słońce ty moje.- wypowiedział król ściskając córkę na pożegnanie. Strzeżcie się złego i wracajcie, czym prędzej.- dodał.
-I ty mój synu, opiekuj się siostrą i pamiętaj, że będę czekał na każde wieści od was.- powiedział ściskając syna- Idźcie. Niech Beibhinn ma was w opiece!
Ruszyli. Gdy tylko wyszli poza bramy miasta Lerwen rzekł:
-Zdajesz sobie sprawę, że możemy go więcej nie ujrzeć?
-Tak. Wiem o tym doskonale. Jednak musimy być wierni naszej misji.- odparła Lerwena.
Poszli w stronę lasu zwanego Draiocht-Dair a ich ojciec odprowadzał ich wzrokiem aż do momentu, gdy znikli wśród pierwszych drzew.
Bór owy przemierzyli bez zakłóceń a gdy zmierzchało byli już na polance po przeciwnej stronie owej gęstwiny drzew. Postanowili zrobić postój, gdyż byli już zmęczeni. Rozłożyli, więc swój ekwipunek a Lerwen rozpalił ognisko.
Świt zastał ich pakujących swój dobytek, zjedli poranną strawę i ruszyli dalej. Szli przez dobre pół dnia, aż w końcu zrobili postój na obiad. Lerwen upolował niewielkiego bażanta, Lerwena oskubała drób i upiekli je w płomieniach niewielkiego ogniska.
-Eh, nic tu nie ma. Wszędzie gdzie nie spojrzeć stepy.- rozpoczęła Lerwena.
-Masz racje siostro. Ziemia wyjałowiona, prawie żadnego drzewa nawet pagórka tu nie uraczysz. Nie jest to przyjemna okolica i nie można jej nawet porównywać do Draiocht-Dairu.- odpowiedział Lerwen.
-Aż nie chce się wierzyć, ze to nadal jest nasza ziemia, nasz kraj. Czuje się jakbym była daleko od domu, gdzieś na przykład na polach Margothu.- dodała księżniczka.
-Tak a przed nami jeszcze długa droga do Minasamhainu. Chcąc, nie chcąc musimy iść dalej, oddalić się jeszcze bardziej od domu.- westchnął Lerwen dogaszając ognisko.
-Musimy ruszać.- dodał.
Zapakowawszy swój dobytek ruszyli w dalszą drogę. Podążali czas jakiś nie mówiąc nic, nie musieli oboje wiedzieli, o czym myśli druga osoba, oboje tęsknili za przytulnym, znajomym i dającym bezpieczeństwo dębowym lesie, o domu. Gdy wieczór zapadał przyspieszyli kroku jakby łudząc się, iż zdążą przed zmrokiem do najbliższej wsi. Kiedy, słońce schowało się zupełnie za widnokręgiem, postanowili się zatrzymać. Gdy Lerwen rozpalał ognisko, jego siostra wpatrywała się w horyzont.
-Lerwenie. Cóż to tak lśni tam na północy?- zapytała.
Lerwen wstał od palącego się już ognia i podszedł do siostry.-to chyba... chociaż nie... tak to jest jezioro! Jezioro Erdriel! Jesteśmy prawie w Beagardzie i zapewniam cię, że jutro o zmierzchu ujrzymy dym rozchodzący się z kominów!- odparł uradowany Elf.
Lerwena wprost nie mogła ukryć emocji, nareszcie będzie wśród ludzi. Była bardzo ciekawa, gdyż jeszcze nigdy żadnego nie spotkała. Zjedli strawę i ułożyli się do snu, Lerwen zasnął od razu, tylko Lerwena nie mogła usnąć, myślała cały czas o tym, co miała zobaczyć pojutrze.
Rankiem wędrowcy wstali skoro świt przepełnieni radością na myśl o cywilizacji. Zjedli prędko śniadanie i ruszyli. Gdy słońce było już wysoko na niebie do ich uszu doszły odgłosy szumu wody.
-To rzeka, Abhainn-Arfheabhas. Najdłuższa rzeka naszych ziem i nie tylko. Czytałam o niej w jednej z ksiąg w pałacowej bibliotece.- rzekła Lerwena.
-Podobno płynie od gór Arfheabhas DunSliabh i wpływa do morza Krakennihl. Czyli przez jakieś osiem krajów. To dopiero Iontach-Sruth1 - odparł Lerwen.
-To jest coś, czego się nie zapomina.- dodała z zachwytem, Elfka.
-Dobra, dobra zobaczymy, co powiesz jak już ujrzymy tą rzekę i te jezioro.- hamował ją brat.
-Pewnie serduszko mi pęknie z zachwytu.- zażartowała Lerwena.
-Ty nawet tak nie mów! Nie raz już takie rzeczy się zdarzały!- skarcił ją Elf.- dość już tej zadumy trza iść dalej!
Ruszyli, więc żwawym tempem naprzód. Z każdym ich krokiem wzmagał się szum wody, napełniając ich pozytywną energią. Stepy, które dotychczas ich otaczały zamieniły się w zarośla. Szli coraz dalej aż ich oczom ukazało się jezioro, piękne, czyste jezioro Erdriel. Widok ten spowodował, iż oczy Lerweny zalśniły od łez a Lerwenowi zaparło dech w piersiach. Spojrzeli na siebie oboje.
-Coś wspaniałego!- wykrzyknął Elf.
-Brak mi słów by opisać radość, jaka we mnie płynie.- dodała siostra.
-A cóż to za mgła, tam niedaleko na wschodzie?
-To mgła bagienna, nie jednego do obłędu doprowadziła, aż strach pomyśleć, jakie bestie mogą się tam kryć.- odrzekł Lerwen z obrzydzeniem- Ruszajmy, za nic w świecie nie chciałbym spędzić nocy w tej okolicy.
Przyspieszyli kroku, oglądając się niepewnie w stronę bagien. Przeszli koło nich prawie biegnąc. Zdawało się im, że z mgły dochodzą głosy nawołujące ich do wkroczenia na bagno. Gdy byli za nim, nieustannie oglądali się za siebie dopóty, dopóki nie zniknęło im zupełnie z oczu, wtedy także zwolnili tępa. Zapadał zmierzch, mimo to nie zatrzymywali się ani na chwilę. Chcieli być możliwie jak najdalej bagna. W końcu, gdy nic już nie można było dostrzec w otaczających ich ciemnościach położyli się spać.
Rankiem wstali dość wcześnie, zjedli śniadanie i ruszyli w dalszą drogę. Gdy słońce było już wysoko na niebie ujrzeli przed sobą niewielką wioskę. Kiedy się do niej zbliżyli, odkryli, że jest opustoszała. Szli wzdłuż ciągnących się po obu stronach niedużej dróżki, drewnianych chat ze słomianymi dachami, aż dotarli do niewielkiego placyku. Dookoła placyku stały puste stragany, a na jego środku, w ziemię wbity był dębowy pal, do którego przywiązany był jakiś wieśniak. Niepewnie podeszli do wieśniaka i ze zdumieniem zauważyli, że owy mężczyzna przywiązany jest do pala za pomocą bardzo masywnych łańcuchów. Gdy zorientowali się, że mężczyzna żyje, Lerwen przemówił doń.
-Hej! Człeku! Co tu się stało i dlaczego jesteś przywiązany do tego pala?
Mężczyzna odchrząknął, podniósł niepewnie głowę, obrócił się w kierunku Elfów i rzekł:
-O o odejdźcie stąd, odejdźcie, czym prędzej! Nie dostrzegacie, że dzieją się tu potworne rzeczy? Nie jesteście tu mile widziani, nikt nie jest!
-Zupełnie nie rozumiem, o co ci chodzi. Dlaczego nie jesteśmy mile widziani? Gdzie się podziali wszyscy mieszkańcy i kto cię przywiązał?- Zapytał Lerwen.
-Nie ma, o czym rozmawiać. Uciekajcie mówię!- krzyknął tajemniczy mężczyzna.
-Nie odejdziemy stąd dopóki nie powiesz nam, co tu się stało! A jeśli coś ci nie pasuje to nas stąd wygoń!- odparła z frustracją Lerwena.
-Przeto widzicie żem przywiązany. Uciekajcie!- powtórzył mężczyzna.
-Nie! Mówże, kto cię przywiązał?- przerwała mu Elficzka.
-Ja. Ja sam się przywiązałem. A teraz uciekajcie!- odparł.
-Ty? Sam się przywiązałeś? Ale dlaczego? I gdzie są inni mieszkańcy wioski?- dopytywała się Lerwena.
-Tak ja sam. Nie ma tu innych mieszkańców, większość z nich zabiłem a reszta uciekła i wy zróbcie to samo. Zaklinam was, uciekajcie póki jeszcze możecie!- Wykrzyczał nieznajomy.
-Jak to zabiłeś? Nie wyglądasz mi na mordercę.- wtrącił stojący na boku Lerwen.
-Nie rozumiecie? Czy wy naprawdę nic nie rozumiecie? Jestem Wilkołakiem, gdy tylko padną na mnie promienie księżyca, przemieniam się w bestię, prawdziwe monstrum pozbawione zasad moralnych i sumienia. Lecz gdy wstaje słońce, znów jestem zwykłym człowiekiem i wtedy, dopiero wtedy, dociera do mnie, jakim straszliwym jestem mordercą. Nie chcę mieć i was na sumieniu, więc uciekajcie!- opowiadał nieznajomy.
-Niemożliwe! Jak ktoś taki jak ty może wybić pół wsi?- odparła Lerwena.
-Nie rozumiesz? Ja jestem Wilkołakiem. To tak jakbym w nocy był kimś zupełnie innym. Mam tego dosyć, więc dlatego się przywiązałem i modlę się by łańcuch wytrzymał mą przemianę!
-A co będziesz jadł? Przecież umrzesz z głodu na tym palu!- zauważył Lerwen.
-Wolę umrzeć niż być tym czymś. Gdybym mógł się kontrolować, choćby w niewielkim stopniu to byłoby inaczej…- wzdychał nieznajomy.
-Nie pozwolę na twą śmierć. Nigdy! Poza tym możemy ci pomóc, znaleźć jakiegoś czarodzieja, który pomoże ci zapanować nad swą mocą. Jak cię zwą?- wzburzyła się Lerwena.
-Naprawdę? Można mi pomóc?- zwątpił nieznajomy.
-Je, jestem Kser. Jesteście pewni, że możecie mi pomóc?- odparł nieznajomy.
-A więc Kserze. Jestem pewna, że uda nam się ci pomóc, wspólnymi siłami. A przynajmniej spróbujemy. Lepsze to niż wisieć na tym palu do końca życia.- odpowiedziała Lerwena.
-Dość już tej pogaduszki. Trzeba cię rozwiązać.- postanowił Lerwen, po czym wyciągnął z za pasa niewielki, bogato zdobiony sztylet i podszedł do pala by uwolnić nieszczęśnika.
Rozplątawszy krępujące Kshera łańcuchy, Lerwen podał mu bukłak.
-Masz, pewnie jesteś spragniony.
-Dziękuję, dziękuje wam za wszystko!- odparł Ksher.
-To co? Ruszamy dalej?- wtrąciła Lerwena.
-Tak. Tylko zabiorę swoje rzeczy. Wy też moglibyście się rozejrzeć, może znajdziecie tu coś cennego lub też pożytecznego. Jesteście Elfami prawda?- odpowiedział Ksher.
-Tak. Ja jestem Lerwen, a to jest moja siostra Lerwena. Chyba warto by się rozejrzeć.- odparł Lerwen- ty idź poszukaj swoich rzeczy. Ty siostro, ty poszukaj jakiś ziół a ja poszukam czegoś wartego uwagi.
-Oczywiście bracie.- dodała Lerwena.
Cała trójka rozdzieliła się, po paru chwilach znów byli w komplecie, gotowi do drogi. Nie czekali więc niepotrzebnie i ruszyli w stronę Beagardu. Gdy słońce było już prawie na horyzoncie, ujrzeli domy. Dotarli do miasta. Miasteczko nie było wprawdzie wielkie, ale widać było od razu, że jego mieszkańcy są lekkoduchami nie przykładającymi wielkiej uwagi do jego estetyki. Beogard słynął z handlu, głównie rybami, przez co czuć było wszechobecny fetor rybi. Struktura miasteczka miała kształt pajęczyny. Na środku był ryneczek, do którego prowadziło osiem głównych dróg, które stopniowo rozchodziły się im dalej od rynku. Mieszkańcy byli zapracowani i nie zwracali uwagi na podróżnych, to też elfia para była przekonana, że widok Elfów w tym miasteczku nie jest czymś dziwnym. Jakże się mylili. Przekonali się o swoim błędzie, gdy tylko zawitali w jednej z karczm, nad drzwiami, której widniał szyld „Pod zatęchłym karpiem”.

1 – Potężna Rzeka (elficki)

Rozdział 2:Magiczny amulet

Gdy Lerwen otworzył wrota karczmy, jako pierwszy zobaczył zgraję niechlujnie ubranych mieszkańców miasteczka, beztrosko popijających piwo i wino. Na wprost wejścia był bar, za którego ladą stał łysiejący już, tęgi mężczyzna. Ubrany był w szarą, poplamioną winem koszulę, przez pas przewiązany miał fartuch z koziej skóry. Widać było, że ten, kto ją garbował, niezbyt się do tego przyłożył. Poza barem w karczmie stały luźno rozmieszczone stoły i ławy. Po lewej stronie baru umieszczony był, rozpalony kominek. Gdy tylko weszli, od razu poczuli ciekawskie spojrzenia większości goszczących w karczmie ludzi.
-Czy ja jestem wyczulona, czy jesteśmy tu jedynymi „nieludźmi”?- szepnęła Lerwena.
-Spokojnie, to jeszcze o niczym nie świadczy.- uspokajał ją Lerwen.
-Czuję się tu dość nieswojo, zwłaszcza, że wyglądam jak wasz sługa.-wyszeptał Ksher.
Lerwena spojrzała na niego, rzeczywiście wyglądał jak ich sługa, był ubrany w niezbyt wygodne spodnie z owczej skóry, w szarą, poszarpaną koszulę i w skórzaną kamizelkę. Nie miał butów, stopy chroniły jedynie stare szmaty zawinięte wokół nóg, opasające jednocześnie spód nogawek. Jego strój wyglądał skromnie, zwłaszcza w porównaniu do pięknych, elfickich szat Lerwena i Lerweny.
Cała trójka usiadła przy jednym ze stołów, po czym Lerwen wstał i podszedł do baru zamówić jadło. Lerwena niespokojnie rozglądała się dookoła, aż jej uwagę przykuł pewien mężczyzna popijający wino. Ten ujrzawszy jej spojrzenie uśmiechnął się chytrze znad czary pucharu, skinął na swoich kolegów, wtem wszyscy wstali i pospieszyli do Elfki. Jeden z nich podbiegł do Lerwena i wyciągnął miecz. Lerwen nie mógł nic zrobić, poczuł tylko czubek klingi nieznajomego na swojej szyi.
-Witaj dziewko!- krzyknął nieznajomy. –Zabawimy się?- dodał z złowrogim uśmieszkiem.
Oburzona Lerwena próbowała wstać, lecz mężczyzna ją powstrzymał.- Nie jestem dziewką, jestem elficką księżniczką i rozkazuję ci mnie zostawić w spokoju i mego brata też!- wykrzyknęła.
-No proszę, w takim razie przepraszam.- powiedział mężczyzna z ironią.- jeszcze nigdy nie miałem Elficy. Ale nie martw się, posiądę cię iście po królewsku!- dodał.
-Puść mnie zbóju!- Wrzasnęła Lerwena.
Mężczyźni złapali ją za ręce i nogi, i położyli na stole. Jeden z nich wycelował miecz w Kshera- Nie myśl, że o tobie zapomnieliśmy, zabawimy się tylko z twoją znajomą!
-Puśćcie mnie! Ostrzegam was!- warknęła Elficzka.
-Och, a co ty nam możesz zrobić?- zaśmiał się jeden z nich.- Spokojnie, to nie będzie bolało, no może trochę.
-Nie słyszałeś Elficzki? Masz ją puścić!- Krzyknął ktoś z końca sali.
Ogarnięci szokiem zbóje spojrzeli na nieznajomego, który się wtrącił. Widocznie nie przywykli by ktoś im przerywał. Nieznajomy siedział na ławie koło kominka, w prawej ręce trzymał kufel z piwem. Był ubrany dość nietypowo. Miał na nogach czarne, szerokie dość spodnie z materiału przypominającego jedwab, buty z wężowej skóry, miał luźną, czerwoną bluzę z szerokimi rękawami owiniętymi na przedramionach czarną opaską. Bluzę owiniętą miał czarnym pasem ze skóry, sięgającym od ostatnich żeber aż do bioder. Okryty był czarną peleryną z kapturem.
- wypuśćcie Elficzkę wraz z jej przyjaciółmi a nic nikomu się nie stanie!- powiedział stanowczo nieznajomy.
-Zaraz, zaraz. Ty chcesz nam rozkazywać? Ha! Przecież ty nie masz nawet broni, a nas jest siedmiu! Jak masz zamiar nas pokonać?- zadrwił herszt zbójów.- widzę, że będę musiał cię nauczyć paru przydatnych lekcji! A więc lekcja numer jeden: nigdy nie zaczynaj walki, której nie możesz wygrać.- powiedział wyciągając miecz w stronę nieznajomego.- Niestety lekcji drugiej już nie dożyjesz!
-Nigdy nie lekceważ przeciwnika, jeśli ktoś bez broni stawia się na siedmiu uzbrojonych po zęby przeciwników to albo jest szalony, albo ma powody by uważać, że mu się uda. Co by to nie było to ty nie możesz być pewny, więc nie powinieneś wyciągać pochopnych wniosków. Oto lekcja numer dwa.- odparł nieznajomy.- Schowaj lepiej ten mieczyk nim zrobisz sobie krzywdę. I tak ci się na nic nie zda.- dodał i w tym momencie miecze wszystkich zbójów poczęły się żarzyć, po czym zrobiły się czerwone i zaczęły parzyć swoich właścicieli, którzy z przerażeniem odrzucali je, jeden po drugim. Lerwen był wreszcie wolny, toteż wyciągnął swój miecz i przyłożył do gardła swemu prześladowcy.
-Mag.- wyjąkał herszt z przerażeniem.
-Nie! Coś znacznie gorszego! Twój najgorszy koszmar! Twój kat!- odpowiedział nieznajomy.
-Błagam cię panie, nie rób nam krzywdy!- krzyknął herszt padając na kolana przed nieznajomym.
Mężczyzna wyciągnął lewą dłoń tak jakby czekał na Jałmużnę, nad dłonią pojawiła się mała, rosnąca ognista kulka, gdy urosła do rozmiaru dojrzałego pomidora nieznajomy rzekł:
-Nie lubię zapachu spalonej, ludzkiej skóry, więc dam wam szansę. Teraz policzę do, czterech, jeśli ktoś z was jeszcze będzie w karczmie, spłonie!
Gdy to powiedział wszyscy zbóje wybiegli spanikowani z karczmy, został tylko herszt, próbował podnieść swój miecz.
-Nie! Miecze zostają!- wrzasnął nieznajomy.
Herszt posłuchał go i uciekł. Zdumione Elfy patrzyły czas jakiś na nieznajomego, po czym Lerwen rzekł:
-Dziękuję ci panie. Uratowałeś nam życie i honor mej siostry.
Nieznajomy podszedł do Lerweny, wyciągnął do niej dłoń chcąc ją podnieść ze stołu i rzekł:
-Quel vanima arwen en amin2.
-Z, znasz Elficki?- zdziwiła się Lerwena.
-Tak. Znam elficki, krasnoludzi i jeszcze parę innych języków.- odparł nieznajomy.
-Dziękuję ci za uratowanie życia. Jestem Lerwena.
-To był mój obowiązek. Nie mogłem przecież pozwolić by tak piękna Elfka padła ofiarą tych podłych prostaków.- odpowiedział nieznajomy.- Jestem Dragon.
-Miło mi poznać. To jest mój brat Lerwen. A ten wieśniak to Ksher, wilkołak.- powiedziała Lerwena.
-Saesa omentien lle3.- powiedział Dragorn, podając rękę Lerwenowi.
-Mnie również.- odpowiedział Elf.
- Witaj Kserze.- dodał Dragorn podając z kolei rękę wieśniakowi.
-Witaj miłościwy panie.- odparł Ksher.
-Karczmarzu, co tak stoisz bezczynnie? Piwa dla moich nowych przyjaciół!- krzyknął Dragorn zwracając się do osobnika stojącego za barem.
Karczmarz krzątał się chwilę za ladą, po czym podał trunek gościom, którzy zasiedli przy wspólnym stole obok kominka.
-Macie! Pijcie na zdrowie!- wzniósł toast Dragorn.
-Magu, jeśli mogę mam pytanie.- zaczął Ksher.
-Ależ oczywiście, słucham.- odparł Dragorn.
-A więc, jestem Wilkołakiem ale to już wiesz. Mam pewną prośbę, mógłbyś sprawić bym zapanował nad swoją, nie wiem jak to nazwać, mocą?- wylał z siebie Ksher.
-Ha! Mógłbym spróbować.- Odpowiedział Dragorn.
-Naprawdę? Bardzo byłbym wdzięczny!- rozpromienił się Wilkołak.
-Lecz nic nie obiecuję. Nie wiem czy to, co mam na myśli coś pomoże…- zaznaczył Dragorn.
-Ekhem! Przepraszam, że wam przerywam, ale możemy się wtrącić do dyskusji?- spytała nieśmiało, lecz stanowczo Lerwena.
-Ależ oczywiście śliczna Elfko. Co was sprowadza do Beogardu? Wszak jesteście dość nietypową gromadą.- uśmiechnął się Dragorn.
-A więc…- zaczął Lerwen- Jesteśmy książętami z Mirlinas Baile…
- Z marmurowego miasta?- wtrącił Dragorn.
-Tak. Wyruszyliśmy ze stolicy z pewną misją, mamy dotrzeć do stolicy Ramhianu, do Ramhiangardu i poprosić nowo-koronowanego króla by zaprzestał nagonki na Elfy przebywające na jego ziemi. Poprzedni król był pokojowo nastawiony i bardzo tolerancyjny dla Elfów, zaś jego następca diametralnie zmienił stosunek. Mamy zamiar z nim porozmawiać i prosić go by rządził równie mądrze jak jego poprzednik.- opowiedziała Lerwena jednym tchem.
-hmm.. Muszę was rozczarować, gdyż wiem, że nowy król, niejaki Avariel nie jest tak mądry jak jego ojciec Avrinil. Avariel jest próżny i niepoprawny, dostosowuje prawo do własnych potrzeb i nęka biednych, i podróżników, przemierzających jego kraj.- wyjaśnił Dragorn.
-Wiemy, słyszeliśmy o jego poczynaniach i właśnie, dlatego chcemy złożyć mu wizytę, może wreszcie przejrzy na oczy.- odpowiedział Lerwen.- Nieważne, co z tego będzie to i tak musimy spróbować!- dodał.
-Ha! Podobają mi się wasze intencje. Jeśli się zgodzicie to chciałbym wyruszyć razem z wami. Mogę się przydać, poza tym będę mógł pomóc Ksherowi.- Zaproponował Dragorn.
-Jestem za!- wykrzyknął uradowany słowami maga, Ksher.
-No cóż, przydałaby nam się pomoc maga.- Zaczął Lerwen- C o tym myślisz siostro?
-Znakomity pomysł! Będę rada, że mam u boku mego wybawcę.- odparła Lerwena.
- No dobrze. Zatem wyruszymy rankiem. Proponuję się przespać. Idźcie, ja pójdę coś załatwić i też się położę.- postanowił Dragorn.- Karczmarzu! Pokoje dla moich przyjaciół!
Gdy elfy i Ksher poszli z karczmarzem po schodach do góry, Dragorn wyszedł z karczmy.
Poszedł na targ, wśród pustych już straganów ujrzał pewnego chłopca, który sprzątał rynek.
-Ejże! Gdzie znajdę o tej porze tragarza, co kamieniami handluje?- spytał Dragorn.
-O tej porze?- zdziwił się chłopak. – O tej porze będzie w oberży pod wschodnią bramą miasta. Nazywa się Turger czy jakoś tak.
-Dziękuję ci młodzieńcze.- pożegnał go Dragorn.
Mag poszedł w kierunku oberży, znalazł w niej Turgera i wyciągnął go na zewnątrz.
-Mości panie, potrzebuję pewien kamień, Topaz, cena nie gra roli.- zaczął Dragorn.
-Ależ oczywiście panie. Świetny wybór, widzę, że się pan zna na rzeczy. Proszę oto on.- powiedział podchmielony już mężczyzna wręczając kamień magowi.- Należy się dwadzieścia sześć sztuk złota.
Dragorn zapłacił Turgerowi, wrócił do karczmy i poszedł spać.
Rankiem mag zawędrował do miejskiego kamieniarza i poprosił go by ten obrobił Topaz na kształt medalu z wizerunkiem wilka. Gdy robota była skończona, Dragorn zaniósł krążek do kowala, żeby oprawił go w srebrną oprawkę tworząc medalion na łańcuszku. Kiedy Wilczy Amulet był już gotowy Dragorn ścisnął go mocno w dłoni, wyszeptał coś w sobie tylko znanym języku, po czym powrócił do jedzących właśnie śniadanie przyjaciół. Podszedł do Kshera i rzekł wręczając mu medalion:
-Proszę. Oto Wilczy Amulet, dzięki, któremu będziesz mógł zapanować nad swą mocą i sam stwierdzić, kiedy jej użyć, zrób z niego dobry użytek.

2 – Witaj moja piękna pani (elficki)
3 – Miło mi cię poznać (elficki)

Rozdział 3:Granica

Podczas, gdy Ksher siedział przed karczmą i oglądał medalion, Dragorn udał się do miejskiej masarni po prowiant. Kiedy wrócił Lerwena spytała zdziwiona:
-Indyk? Nie było świń ani wołu?
-Były, ale nauczono mnie, że mięso z indyka dodaje więcej sił, poza tym mam jeszcze kilka świńskich nóżek, są bogate w tłuszcz i tym samym dobre na długą podróż.- odpowiedział spokojnie Dragorn. Lerwena stała czas jakiś bez słowa, przyglądając się magowi.
-Pomóc ci w czymś?- spytała uśmiechając się do Dragorna.
-Szczerze mówiąc tak.- odparł.- Mogłabyś iść do piekarni i przynieść zapas pieczywa kukurydzianego lub ryżowego.
-Dlaczego akurat takiego?- zdziwiła się ponownie.
-Bo jest najbardziej syte i najwartościowsze.- odpowiedział mag.
-Dobrze mój wybawco, posłucham cię. Będę niebawem.- odparła Lerwena, po czym pobiegła do piekarza.
-Jesteś pewien, że ten medal mi pomoże?- spytał Ksher podchodząc do Dragorna.
-Mam nadzieję. Musisz mi obiecać, że użyjesz go dopiero wtedy, gdy cię oto poproszę. I zawsze musisz być w zasięgu mego wzroku, chociaż na początku. Dajesz słowo?- odpowiedział mu mag.
-Daję! Zrobię, co postanowisz przyjacielu!- przyrzekł Ksher.
-Świetnie.- Dodał Dragorn, po czym obaj weszli do karczmy. W środku nie było żadnych gości, prócz siedzącego przy oknie Lerwena. Elf przeglądał akurat mapy. Dragorn podszedł do lady, pochylił się i rzekł do karczmarza:
-Dobry człowieku, uszykuj mi proszę oręż, który wczoraj zostawiły te oprychy!
-Oczywiście poczciwy panie.- odpowiedział karczmarz i pomaszerował na zaplecze. Dragorn wraz z Ksherem przysiedli się do Lerwena.
-Co ciekawego wyczytałeś z tych map?- spytał mag.
- Musimy udać się na północny-wschód, w kierunku rzeki i tu pojawia się problem. Jak mamy ją przemierzyć? Wpław nie damy rady, nawet z pomocą magii, ta rzeka jest zbyt szeroka. Łodzi żadnej nie mamy, więc nie wiem sam.- westchnął Elf.
-Poradzimy sobie. Zaufaj mi, na pewno znajdziemy przy brzegu jakąś łódź.- odrzekł mag i w tym momencie w sali znów pojawił się karczmarz ze stertą mieczy związanych ze sobą starymi szmatami. Podszedłszy do stolika wręczył oręż Dragornowi.
- Dziękuję ci dobry człowieku!- rzekł mag wstając od stołu.
Wyciągnął z prowizorycznego zawiniątka dwa miecze, jeden z nich wręczył Ksherowi, drugi zaś wsunął sobie za pas.
-Mam nadzieję, że umiesz się tym posługiwać? Jeśli nie to nauczę cię w wolnej chwili, teraz jednak wybaczcie, ale muszę coś załatwić.- powiedział Dragorn, po czym wyszedł z karczmy. Przed wejściem spotkał się z Lerweną, Elfka załadowana była bochnami chleba.
-Gdzie idziesz Dragornie?- spytała zaciekawiona.
-Idę sprzedać miecze tych szczurów, co to cię wczoraj napadły. Chcesz iść ze mną?- odparł mag.
-Chętnie, tylko zostawię chleb.- odpowiedziała- poczekasz?
-Ależ oczywiście, że tak księżniczko.- uśmiechnął się zaczepnie, Dragorn.
Lerwena weszła do karczmy, nie było jej przez chwilę, po czym wyszła na zewnątrz.
-Idziemy?- mag uśmiechnął się ponownie. Ruszyli w stronę ryneczku. Po drodze mijali bacznie się im przyglądających mieszkańców, każdy z nich, mimo, iż zapracowany, obserwował dziwną parę nad wyraz bezczelnie. Lerwena spoglądała na nich z pogardą, fukając raz po raz, Dragorn natomiast nie zwracał na mieszkańców uwagi.
-Nie przeszkadza ci, że się tak gapią?- zaczęła Lerwena.
-Nie. Po prostu nie mają nic lepszego do roboty, poza tym widok Elfa jest tu dość niecodzienny.- wyjaśnił mag.
-Pomimo to, nie uważam, iż powinni być tacy bezczelni.- naburmuszyła się Elfka.
-Masz rację, ale nic na to nie poradzimy.- odparł Dragorn.
-Jak myślisz? Ile dostaniemy za te pordzewiałe żelastwo?- spytała.
-To zależy. Mnie każda cena zadowoli.- odpowiedział.- Powiedz, co cię trapi?
-Nie bardzo rozumiem.- zwątpiła Lerwena.
-Przecież widzę, że coś cię dręczy. Mów śmiało.
-No..yyy..więc jest taki pradawny elficki obyczaj..- zaczęła.
-No nie krępuj się.- Dragorn próbował zachęcić Lerwenę do zwierzeń.
-No, więc, ten obyczaj nakazuje bym... Powiem wprost. Jeżeli ktoś uratował honor i życie Elficy, to jest ona zobowiązana towarzyszyć wybawcy aż do chwili śmierci. Oczywiście w tym przypadku mówię o tobie i o mnie.- wydusiła z siebie Lerwena.
-Daj spokój nie chcę zmuszać cię do takiego poświęcenia, w ogóle nie chcę cię do niczego zmuszać.- odparł mag.
-Nie chodzi o ciebie. Ja nie mogę łamać odwiecznych praw mego ludu! Poza tym, wielkim zaszczytem dla mnie będzie pozostać u boku mego wybawcy, aż do chwili jego śmierci, bo nie sądzę byś mnie przeżył…- zarumieniła się.
-Zobaczymy czy nie zmienisz zdania. Póki co, odłóżmy tę rozmowę, jesteśmy na miejscu.
Lerwena zdziwiła się trochę, nawet nie zauważyła rozłożonych dookoła nich straganów, nie zwróciła też uwagi na panujący na rynku harmider. Tłok był olbrzymi, toteż gdzie, niegdzie musieli się przeciskać. Na straganach leżały najróżniejsze towary, od minerałów, ziół i skór, do mikstur, broni, ubrań, Lerwena dostrzegła nawet stragan z tajemniczymi księgami i pergaminami. Dragorn podszedł do stoiska z bronią, Elfka tuż za nim.
-Dzień dobry! Chciałbym sprzedać tę broń, ile za to dostanę?- mag zagadnął sprzedawcę kładąc miecze na straganie.
-Nie za wiele poczciwy człowieku. Co najwyżej trzy sztuki złota za jeden miecz.- odrzekł sprzedawca.
-Biorę!- powiedział Dragorn, po czym wyciągnął rękę ku rozmówcy, na znak, że dobili targu. Tragarz uścisnął rękę magowi i zapłacił za miecze.
- Nie wierzę! Szliśmy taki kawał, przez pół miasta a ty się nawet nie targowałeś?- zdziwiła się Lerwena.
-Nie. Nie po to tu przyszedłem, chcę się rozejrzeć po rynku, może coś ciekawego znajdziemy.- odpowiedział mag.
-Co na przykład?
-Nie wiem jeszcze. Dlatego chcę się rozejrzeć.- uśmiechnął się zbywająco Dragorn.
Błąkali się po ryneczku przez jakąś chwilę, aż mag zatrzymał się przy jednym ze straganów. Było na nim dosłownie wszystko, co można by sprzedać. Dragorn wziął do ręki księgę w starej, pognitej oprawie, na jej okładce, albo raczej na tym, co kiedyś było okładką widniał napis „Bestie świata i magiczne potwory’ pióra Barbofanira jednookiego”.
- Po co ci to?- spytała.
-Na wszelki wypadek. Z tej książki można się wiele dowiedzieć. Barbofanir jednooki był jednym z najsłynniejszych pieśniarzy tego świata. Przeszedł wzdłuż i wszerz każdą ze znanych nam krain, a także te, o których nie mamy pojęcia. Spotkał na swej drodze wszystkie możliwe bestie i stworzenia magiczne. W tej oto książce opisał je wszystkie. W naszej podróży może się ona okazać bardzo przydatna.- odpowiedział jej Dragorn. – Ile chcesz za nią?- Zawołał do sprzedawcy.
-Dwanaście sztuk złota panie!- odpowiedział tragarz.
-Dobrze, zatem, umowa stoi!- dodał Dragorn płacąc sprzedawcy.
-Nigdy cię chyba nie zrozumiem…- westchnęła Lerwena.
-Bynajmniej! Niczego nie możesz być pewna, poza tym, że wszyscy kiedyś umrzemy. Ja wcale nie jestem taki zagadkowy, wierz mi, że jak przyjdzie na to pora, to powiem ci wszystko, teraz jednak musisz się zadowolić tym, co widzisz. Chodź. Wracamy do karczmy. Jutro rankiem musimy wyruszyć.- Dragorn przyciągnął Lerwenę do siebie.- Wszystko w swoim czasie królewno.
Wrócili do karczmy nie odzywając się prawie wcale. Lerwen na ich widok skinął na karczmarza, ten od razu wyszedł z za lady z tacą, z, ponad której unosił się zapach pieczonych kartofli i smażonego, koźlego mięsa. Podał im strawę i wrócił za ladę.
-Życzę smacznego.- powiedział Ksher.
-Dziękuję. Wy nie jecie?- zdziwiła się Lerwena.
-Nie, już jedliśmy.- odpowiedział jej brat.
-hm.. To w takim razie mam dla ciebie zadanie Lerwenie. Jeśli możesz, idź do miejskiej stajni, znajduje się przy murach, idź do stajni i kup cztery konie. Masz tu sakwę, powinno wystarczyć.- wtrącił Dragorn.
-Świetny pomysł magu. To wiele nam ułatwi, ale tylko do rzeki…- westchnął Elf.
-Już ci mówiłem, żebyś się o to nie martwił!- odparł Dragorn, przełykając spory dość kawał mięsa.
Elf wyszedł wraz z Ksherem z karczmy. Mag i Elficzka dokończyli posiłek, po czym Dragorn rozsiadłszy się wygodnie zamówił piwo. Oboje wpatrywali się w siebie, lecz nikt nie powiedział słowa, wyglądało to tak jakby rozumieli się bez zbędnych słów. Przyjemną ciszę przerwali im przyjaciele wchodzący do karczmy.
-Co wy tu jeszcze siedzicie? Czas się kłaść! Jutro ciężki dzień, musimy wcześnie wstać, czas iść spać! Na co jeszcze czekacie?- Zaczął swą litanię Lerwen.
-On ma rację Lerweno. Pora się kłaść.- Powiedział Dragorn, dopijając piwo. Wstał od stołu, inni zrobili to samo. Podziękowali karczmarzowi za posiłek i poszli na piętro.
Nazajutrz, skoro świt cała czwórka wstała i zaczęła się pakować. Gdy już byli gotowi do drogi, Dragorn obudził karczmarza, zapłacił za gościnę i razem z pozostałą trójką wyszedł przed karczmę. Poszli do stajni, dosiedli koni i wyruszyli. Gdy już oddalili się od miasta Lerwen rzekł:
-Około południa powinniśmy dotrzeć do niewielkiego lasku, tam się zatrzymamy i coś zjemy.
-Jakiego lasku? Nie widziałem na mapie żadnego lasu.- zdziwił się Ksher.
- Bo go nie ma na mapach.- odpowiedział Lerwen.
-To skąd wiesz, że tam jest?- coraz bardziej dziwił się Wilkołak.
-Ponieważ mój ojciec jest królem Lerwenasu i wie wszystko o pobliskich lasach.- Wtrąciła się Lerwena.
-Dziękuje siostro.- skinął doń Lerwen.
-Proszę bardzo braciszku.- uśmiechnęła się Elficzka.
-Ten las jest granicą waszego kraju, mam rację?- odezwał się, milczący wcześniej Dragorn.
-Tak. Od przeszło czterech lat, czyli od śmierci króla Avrinila, żaden Elf z Lerwenasu nie zapuszczał się dalej za owy las.- westchnął Lerwen.
-To znaczy, że wy będziecie pierwsi. Och Lerweno, czeka cię kolejna fala zagadek i to nie tylko na mój temat…- uśmiechnął się Dragorn, spoglądając na Elficzkę.
-Nooo.- odpowiedziała mu leniwie.
-Z chęcią będę twym... Pomogę ci zrozumieć, niektóre niejasności związane z opuszczeniem granic twego rodzimego kraju księżniczko.- Dodał mag.

Rozdział 4:Potępieniec

Gdy cała czwórka dotarła do niewielkiego lasku, słońce było wysoko nad nimi. Zatrzymali się u podnóża lasu, zsiedli z koni i rozbili niewielki obóz. Dragorn wyciągnąwszy rękę na nagromadzony wcześniej przez Kshera stos drew, rozpalił ognisko. Lerwena przysiadła koło maga i grzała dłonie. Natomiast Lerwen napoił konie, po czym udał się do lasu na przechadzkę. Gdy wrócił, dookoła obozu rozchodził się bajeczny aromat pieczonego indyka.
-mmm.. Pachnie wyśmienicie.- zachwycał się Elf.
-No, a jeszcze lepiej smakuje. Siadaj i jedz!- odpowiedziała mu pałaszująca strawę, Lerwena.
-A gdzie jest Ksher?- spytał Elf.
-Ha! Tam pod drzewem, śpi już od jakiegoś czasu. Siadaj i jedz, nie martw się nim, jak zgłodnieje to się obudzi.- wyjaśnił Dragorn.
Lerwen usiadł koło siostry, wziął podany mu przez maga, kawał indyczego mięsa i począł jeść. Lerwena, siedząca między bratem a Dragornem, przyglądała się raz jednemu, raz drugiemu, aż w końcu rzekła:
-Mam pewne obawy, co do dalszej drogi. Jak smażyłeś indyka, ja przeglądałam tą księgę, co to ją kupiliśmy na targu i wyczytałam w niej, że tuż za lasem są dość obszerne bagna.
-No, bo są, i co z tego?- wtrącił Dragorn.
-Na tych właśnie bagnach grasuje potwór, jakiś potępieniec. Czy nie powinniśmy się bać?- dopowiedziała.
-Nie! Ten potwór nam nie zagraża, możecie być tego pewni. Nawet cieszyłbym się niezmiernie gdybyśmy go po drodze spotkali…- zaskoczył ich mag.
-Miałeś mi pomóc zrozumieć niejasności, a nie ich przysparzać!- oburzyła się Elfka.
-Ależ już ci wyjaśniam. Ten potępieniec to zwykła bestia, tyle, że zrodzona z magii, chcę dać szansę Ksherowi na wykorzystanie jego daru, a jak się nie powiedzie to sam rozniosę bagienną bestię.- opowiedział Dragorn.
-Jak się nie powiedzie? Najpierw chcesz by Ksher walczył z potworem, a jak potwór go zabije, to chcesz sam go pokonać?- rozgniewała się Lerwena.
-Tak, chce żeby z nim walczył. Nie, nie pozwolę by Ksherowi stała się krzywda. Chcę tylko wiedzieć czy zapanuje on nad swoim darem. Jeśli coś się nie uda, to rozgromię potwora, ale nie sadzę bym musiał to robić.- wytłumaczył się mag.
-Aha. Jesteś pewien, że w razie by co, dasz radę potworowi?- zaniepokoiła się Lerwena,- nie chciałabym by tak szybko mój obowiązek się spełnił, poza tym...
-Nie bój się o mnie księżniczko, nic mi się nie stanie.- przerwał jej Dragorn.
-No tak, ale... zresztą nie ważnie. Ufam ci mój miły i mam nadzieję, że twój plan się uda.- zakończyła.
Ja także.-Pomyślał Dragorn.- Na pewno się uda, tylko nic mu nie mówcie. Nie może wiedzieć, że to jest próba.
-Dobrze, więc. Ksher się o niczym nie dowie.- zapewnił go Lerwen,- Ani ode mnie ani od mojej siostry. Prawda?
-Prawda, bracie. Nie dowie się.- dodała Lerwena.
-Ksher! Pora wstawać! Ruszże się!- krzyczał zniecierpliwiony Elf.
-Dobra, już dobra.- odparsknął Ksher. Gdy usiadł i się przeciągnął, spostrzegł, iż wszyscy czekają na niego. Dragorn wraz z Lerweną spoglądali na niego z grzbietów swych wierzchowców, natomiast Lerwen stał nad nim i czekał, aż ten również wstanie. Wilk podniósł się na równe nogi, przeciągnął raz kolejny i dosiadł konia.
-Długo spałem?- spytał.
-Nie. Zdążyliśmy zjeść obiad i pozbierać manatki.- odparł Dragorn.
-Gdzie teraz jedziemy?- pytał dalej Ksher.
-Przejedziemy przez las, a później na wschód przez bagna, aż dotrzemy do rzeki.- odpowiedział mag.
Ruszyli. Nie jechali szybko, nie jechali wolno, raczej maszerowali leniwie. Przemierzali las dość zręcznie, tylko Ksher klnął, gdy haczył głową o korony drzew. Szli, aż do zachodu słońca, wtedy to znaleźli się po drugiej stronie lasu. Rozbili, więc obóz u podnóża olbrzymiego drzewa z wysadzistymi korzeniami, z których mieli całkiem niezłe siedzenia. Ognisko rozpalił oczywiście Dragorn. Ugotowali świńskie nogi i pozasypiali.
Jedna tylko Lerwena nie mogła zasnąć, wierciła się, przekładała z boku na bok, aż w końcu usiadła i wpatrywała się w gwiazdy, a z oczu jej płynęły łzy. Patrzyła tak czas jakiś, przecierając rękawem policzki, aż zmęczenie zmusiło ją do zaśnięcia.
Rankiem wszyscy poza Elfką, wstali wcześnie, wypoczęci. Dragorn podszedł do śpiącej jeszcze Lerweny, musnął delikatnie dłonią po jej pięknym policzku i szepnął:
-Pora wstać moja księżniczko. Musimy ruszać.
Lerwena przebudziła się, przetarła zmęczone oczy i uśmiechnęła się szczerze. Mag pogłaskał ją po jej kruczo-czarnych włosach, również się uśmiechnął, po czym dźwignął ją najdelikatniej jak tylko potrafił. Elfka stanęła już o własnych siłach, sięgnęła po swoje tobołki i pomaszerowała do swego rumaka. Lerwen cały czas przyglądał się tej scenie, podszedł do siostry i rzekł cicho:
-Nie spałaś w nocy? Domyślam się, co się z tobą dzieje, mam nadzieję, że nie będziesz żałować tego, co czujesz…
-Bracie. Nie martw się o mnie, przecież wiesz, że ja zawsze dokonuję właściwych wyborów, ten także jest właściwy.- skinęła nań głową, jakby na znak, by zachował milczenie. Gdy już wszyscy dosiedli koni, ruszyli dalej przepiękną, zieloną, porośniętą wysoką warstwą targanych wiatrem traw, równiną. Gdy zbliżało się południe, lasu za ich plecami nie było już widać, tak jak nie było widać żadnych innych drzew, nic prócz sięgającej po horyzont równiny i kilku niewielkich wzniesień. Po pewnym czasie dobiegł ich nosów niemiły fetor. Nieuchronnie zbliżali się do bagien.
-Czujecie? Jesteśmy już blisko.- powiedział Lerwen, spoglądając pytająco na Dragorna.
-Tak. To bagna, a za bagnami jest już tylko rzeka. Pora na postój!- zarządził, zbywając spojrzenie Elfa, mag. Tak, jak postanowił, tak zrobili. Zjedli skromne śniadanie i ruszyli w stronę, z której promieniował odór. Nawet się nie spostrzegli, kiedy znaleźli się na bagnach, wędrowali gęsiego przez wąską, krętą ścieżkę wiodącą przez sam środek bagna. Było cicho, przerażająco cicho, bagno wydawało się martwe. Jechali tak pewien czas, wtem po ich prawej stronie, martwe dotąd bagno zaczęło tętnić życiem. Na powierzchni mokradła pojawiły się bąble. Z błotnej czeluści coś zaczęło się wynurzać. Była to obrzydliwa pokraczna postać, obrzydliwa do tego stopnia, iż Lerwenę dopadły mdłości. Postać była człekokształtna, lecz zupełnie nie podobna do żadnego cywilizowanego stworzenia. Miała skórę pokrytą gadzimi łuskami, niewielkie płetwy oplatające całe ciało, długi ogon, podobny do pejcza i Powykręcane, wydłużone kończyny, zakończone dłońmi i stopami, których palce zrośnięte były cienką błoną. Głowę, owo stworzenie, miało nieproporcjonalnie małą w porównaniu do tułowia. Spiczaste uszy, duże, wyłupiaste oczy, wężowe usta i język oraz pełne bąbli czoło napawały wstrętem. Postać miała odcień zgniłej zieleni, pomieszanej z brązem gnijących owoców. Osłupieni przyjaciele stali jak wryci, dopóki ich konie nie zaczęły się niepokoić i wierzgać we wszystkie strony, co spowodowało, że musieli zejść z siodeł i trzymać mocno uzdy. Dragorn spojrzał na Kshera i krzyknął:
-No Wilku! Nadeszła pora by przekonać się czy mój amulet ci pomoże! Przemień się i pokonaj potwora z bagien!
-Ale jak mam się przemienić? A co jeśli nad tym nie zapanuję?- zląkł się Ksher.
-Nie martw się o nic ja będę cię kontrolował. Wyzwól z siebie zwierzę, niech zawyje w tobie pierwotny instynkt!- krzyczał Dragorn, podczas, gdy Potępieniec z bagien zmierzał ku nim nieprzerwanie.
- No dobra, spróbuję…- postanowił Wilkołak. Zamknął oczy, zgarbił się lekko, po czym niewielkie impulsy, wyglądające niczym miniaturowe pioruny, poczęły spowijać jego ciało. Ich częstotliwość była coraz częstsza, Ksherowi oczy zalśniły krwisto-czerwonym blaskiem. Jego ciało zaczęło się zmieniać i rosnąć. Wszędzie pojawiały się brunatne włosy, z jego dłoni wyrosły długie, czarne, ostre jak sztylety pazury. Zmienił się, był już w pełni bestią, wilkołakiem. Spoglądał dziko raz na przyjaciół (o ile ich rozpoznawał), raz na bagienne monstrum. Na jego twarzy, a raczej pysku malował się grymas bólu, złości i niepewności.
-Ksher! Słyszysz mnie? Wydobądź z bestii swe prawdziwe „ja”! Wiesz kim jestem, jestem twoim przyjacielem, a to coś na bagnie jest naszym wrogiem!- darł się Dragorn.
-P, p, przyjaciel?- Głos Kshera brzmiał bardziej jak ryk niżeli głos człowieka. Ksher obrócił się w kierunku potępieńca, wyszczerzył kły i rzucił się na potwora. Bagienna postać, oszołomiona rozgrywającą się sytuacją, nie zdążyła uchylić się przed Wilkiem. Ksher wbił swe pazury w korpus bagiennego stwora, jednak stwór zaczął się szarpać, aż wyrwał się z objęć Kshera. Potępieniec z niewyobrażalną szybkością, podniósł jakiś głaz z ziemi i próbował walnąć nim Wilkołaka lecz ten okazał się jeszcze szybszy, unikając pewnie ciosu, rzucił się potworowi do gardła (albo czegoś co można by tak nazwać). Stwór jęknął, z jego szyi pociekła czarno-zielona ciecz niczym krew. Ksher zaczął rozszarpywać omdlałą prawie postać z bagien, aż w końcu rozszarpał ją na strzępy. Kawałki potwora fruwały jeszcze w powietrzu, gdy Wilkołak zwrócił się w kierunku maga i Elfów. Przyjaciele z przerażeniem patrzyli jak ogromna bestia podchodzi do nich. Lerwen chwycił rękojeść miecza, Dragorn zrobił to samo, Lerwena zaś cofnęła się o krok. Gdy bestia zbliżyła się do nich na wyciągnięcie miecza, wyciągnęła ku nim łapę i... upadła na ziemię, kuląc się i rycząc. Na oczach trójki przerażonych przyjaciół, Ksher, Wilkołak zmienił się z powrotem w Kshera, człowieka. Biedak leżał wycieńczony pod ich stopami, Lerwen pochylił się nad nim.
-Żyjesz przyjacielu? Dobrze się czujesz? Zapanowałeś wreszcie nad tym, mag mówił prawdę, udało mu się, nam się udało, tobie się udało!
-Żyję. Mam tylko ohydny niesmak w ustach. Kiedy coś zjemy?- odpowiedział, krztusząc się i plując Ksher, podnoszony z ziemi przez Lerwena.
W tym momencie rozradowana Lerwena uwiesiła się Dragornowi na szyję.
-Jesteś wspaniały Dragonie.- powiedziała po czym obdarowała go nad wyraz ciepłym pocałunkiem. Dragorn tylko się zarumienił, stał bez słowa obejmując wciąż uwieszoną na jego szyi Elficzkę.




Rozdział 5:Sinedhe

Nazajutrz po przygodzie na bagnach, cała czwórka była już na brzegu rzeki Abhainn-Arfheabhas.
-Dragornie, oto dotarliśmy do rzeki, jesteśmy na jej brzegu, a ja nigdzie nie widzę żadnej łodzi. Czyżbym tracił wzrok?- przerwał chwilę ciszy, Lerwen.
-Nie widzisz, bo jej tu nie ma.- odpowiedział beztrosko mag.
-To, dlaczego, w Beagardzie mówiłeś mi, że tu jest łódź?- dopytywał się Elf.
-Ależ nie, drogi przyjacielu. Nie powiedziałem, że jest łódź, tylko, że znajdziemy łódź.- tłumaczył mag.
Aha, a jak chcesz cokolwiek znaleźć na tym pustkowiu?- Lerwen zaczął się wyraźnie niepokoić beztroskim podejściem maga.
-Och, uspokój się, nie bój się, ja mam zawsze jakiś plan.- odparł Dragorn, bez cienia entuzjazmu- Widzisz to drzewo? Ciekawe prawda? Rośnie między bagnem a rzeką... Przyzwyczajone do wilgoci, jak nic. Idealne!- uśmiechnął się Dragorn.- Chcesz łódź? To patrz uważnie.
Mówiąc to, mag zamknął oczy, skrzyżował dłonie na wysokości klatki piersiowej, wyprostował palce wskazujące, spuścił głowę tak, że czoło opierał na wyprostowanych palcach, zesztywniał na moment, po czym w drzewo, które wcześniej wskazał elfowi, trafił piorun, ni stąd, ni zowąd. Lerwen aż odskoczył.
-Zawsze zapominam, że mag nie musi widzieć tego, co inni, myślenie racjonalne nie idzie chyba w parze z magią, co?- wybełkotał oszołomiony elf.
-Jakże się mylisz drogi przyjacielu, mag zawsze myśli racjonalnie, tylko dla maga, racjonalne jest to, czego ty sobie nawet nie wyobrażasz.- Odpowiedział Dragorn.- Zapamiętaj to, Lerwen, zapamiętaj to, a życie od razu wyda ci się lepsze.
-Możecie już skończyć? Jak do tej pory, to mamy tylko kawał solidnego drewna, ale to nie przypomina łodzi, niezależnie, czy jest się magiem, czy też nie.- przerwała debatę Lerwena.
-Słuszna uwaga, królewno. Gwarantuję ci, że jutro nie poznasz tego kawałka pnia.- odparł mag.
Nazajutrz, elfia para nie mogła wyjść z podziwu, widząc jak mag, za pomocą małego toporka, wyżłobił z prostego kawałka pnia, całkiem dużą łódź. Właśnie, dlatego, przygotowanie strawy przypadło Ksherowi. Mimo, iż powtarzał kilkanaście razy, że się do tego nie nadaje, kazano mu zrobić gulasz z indyczego mięsa.
-Jak ja nienawidzę gotować!- grymasił Wilkołak.- Powiedzcie mi, dlaczego mam robić gulasz? Przecież nie mamy, z czym go zjeść!
-Racja. Dragornie, dlaczego akurat gulasz?- Zaciekawiła się Lerwena.
-Ponieważ dawno nie jadłem gulaszu, a właśnie jest dobra okazja.- odpowiedział mag nie odrywając się od pracy.
-No tak. Mogłam się domyślić ale, z czym zjemy gulasz? Sam mówiłeś, że chleb będzie najbardziej potrzebny, podczas pokonywania rzeki!? Zmieniłeś zdanie?- drążyła Elfka.
- A czy ja coś wspomniałem, że chcę zjeść gulasz z chlebem? Zjemy z ziemniakami, tylko, że dzikimi, ale równie smacznymi i o wiele większymi.- wyjaśnił Dragorn.
-A gdzie masz te ziemniaki?
-Już dawno są w ognisku.- uśmiechnął się, widząc wyraz twarzy elfki.
-W ognisku? Chcesz jeść okopcone? Ble!- Skrzywiła się Lerwena.
-Spokojnie moja pani. Te bulwy są zapakowane w sakiewki z grubej warstwy liści bazylii. Zamiast się spalić na wiór, przyrumienią się tylko delikatnie, będą chrypiące i bardzo dobre. A, no właśnie. Możesz nalać do jakieś misy, wodę z rzeki? Tylko odrobinę, a później połóż misę na tym kamieniu, o tam na słońcu.- opowiadał mag, nadal nie przerywając pracy.
-Hm.. A mogę wiedzieć, w jakim celu?- zdziwiła się elfka.
-Ależ oczywiście. Woda z tej rzeki, mimo, iż zasila większość jezior w Lerwenasie, jest po prostu słona. Zostawiając ją na jakiś czas na ostrym słońcu, będziemy mieć sól, wystarczy tylko poczekać, aż cała woda wyparuje.- odpowiedział.
-Czasami się zastanawiam, skąd ty to wszystko wiesz?- drążyła.
Zapadła chwila ciszy.
-hm... Powiedzmy, że wyniosłem tą wiedzę z domu.- odparł i widać było po nim, że boli go ten temat, więc Lerwena, czym prędzej go zmieniła.
-Ach, jak ja bym chciała umieć, chociaż kozie mleko zagrzać…- aż ugryzła się w język uświadamiając sobie, jaki głupi temat zaczęła.
-Kto wie? Może cię kiedyś nauczę?- nie bacząc uważnie na sens tej rozmowy, odpowiedział Dragorn.
Po wieczerzy Dragorn oznajmił przyjaciołom, iż jest bardzo spocony i musi się wykąpać, więc zdjął swą szatę i dał nura do rzeki. Pływał przez jakiś czas, po czym wyszedł na brzeg.
-Genialnie! Ciekawi mnie jak teraz wyschniesz? Wziąłeś ze sobą zapasowy ręcznik? Bo jeśli nie, to lepiej użyj magii, gdyż twój ręcznik, podobnie jak pozostałe, jest już zapakowany na łódź i to na samym jej dnie. Mało tego, słońce już zaszło, a nie wiem czy znasz jakieś zaklęcie, które cię wysuszy i nie zabije przy okazji.- Powiedziała najwyraźniej zatroskana Lerwena.
-Królewno, jeśli chcesz wiedzieć czy znam takie zaklęcie to powiem ci, że nie, ponieważ ja nie używam zaklęć, prawdziwa, czysta magia płynie z serca i z duszy a nie z rozumu, a słowa są wynikiem myśli, myśli zaś tworzą się w mózgu a nie w sercu. Jestem w stanie za pomocą magii się osuszyć jednak nie zrobię tego, gdyż muszę jeszcze coś zrobić nim usnę. Nie pytaj co, bo nie mogę powiedzieć ci niczego, nie teraz! Powiedzmy, że to taki rodzaj medytacji. Możecie spokojnie spać, będę w pobliżu i niedługo również się położę.- odpowiedział mag.
-Cały ty, tajemniczy jak zawsze…- zagrymasiła Lerwena.
-Miłej nocy Elficzko.- Dodał, po czym poszedł w kierunku niewielkich skał, od połowy zanurzonych w rzece.
-Dobranoc.- szepnęła Lerwena, spoglądając na oddalającego się maga.
-Mel?
-Słucham?- wzruszyła. Zakłopotana, ramionami, obróciła się i zobaczyła wyłaniającego się z krzaków, Lerwena.
-Pytałem czy jesteś pewna, że Dragorn.... że to mel…- odpowiedział jej brat.
-Nie martw się o mnie braciszku, jeżeli będę miała wątpliwości, to będziesz pierwszym, którego o radę zapytam.- Odparła.
Dragorn wyminął parę skał, aż dotarł do, niewielkiego zalewu. Uklęknął na samym brzegu, złożył dłonie nad klatką piersiową, krzyżując przy tym palce i rzekł:
-Sinedhe! Nimfo wodna! Rusałko tej rzeki, ukaż się proszę! Mnie, Dragornowi, bowiem jestem synem zakonu z Minas Murhugh!
Zapanowała chwila ciszy. Nagle zerwał się wiatr, woda poczęła niespokojnie bulgotać, a z jej mętnej i spienionej tafli wynurzyła się lazurowa postać. Wyglądała niczym Elfka z płetwą zamiast nóg, błoną pławną między palcami, skrzydłami ważki i włosami przypominającymi wodorosty. Była pokraczna, lecz również miała w sobie coś pięknego, co przyciągało wzrok maga. Większość ciała pokrytą miała lazurowymi, błyszczącymi łuskami, oczy czarne jak noc, bez źrenic. Oplatała ją tęczowa aura i woń tak przepiękna, że mag zaniemówił z zachwytu.
-Czego chcesz ode mnie śmiertelniku?- odezwała się chłodnym tonem- Skąd znasz me imię i dlaczego podajesz się za syna zakonu, który od dawna jest zapomniany?
-Wszak zakon popadł w zapomnienie, a jego członków wytępiono, lecz jednak mnie się udało przetrwać. Zastanów się, kto poza...
-Nie wypowiadaj tego, wiesz, że nam nie wolno! Powinieneś to wiedzieć, jeżeli jesteś tym, za kogo się podajesz?- przestrzegła maga.
-Przepraszam. Ale powiedz mi, jak niby zwykły człek miałby się dowiedzieć, jakie jest twe imię? Tego nie wie żadna rasa, tylko jeden zakon znał je doskonale, znał imię każdej nimfy z krain Bakumbhah4!- powiedział Dragorn.
-hm... W istocie mówisz z sensem. Lecz cóż to za problem dla wrogów zakonu, wydobyć tę informację z torturowanego i konającego zakonnika?- odparła nimfa.
-Wiesz przecież, że szkolono nas byśmy nigdy nie ujawnili wiedzy, jaką w zakonie zdobyliśmy!- odpowiedział mag.
-Wiem, wiem też, że klęska zakonu nastąpiła, z winy jednego z jego członków. To jeden z zakonników sprzymierzył się z Karhtgornem i razem zniszczyli najwspanialszy zakon, jaki widział świat!- powiedziała nimfa.
-Co takiego? Kto? Jak? Dlaczego? Skąd o tym wiesz nimfo?- zdziwił się Dragorn.
-My nimfy, wiemy wszystko, o czym szepce wiatr. Nie wiem, kto, więc dlatego jestem ostrożna. Znam jeden sposób byś dowiódł, żeś godzien zaufania.- odparła.- Czego chcesz?
-Chcę cię prosić byś pozwoliła mi i moim przyjaciołom przepłynąć w spokoju rzekę, to wszystko!
-hm.. Musisz być naprawdę głęboko wierzący, skoro mnie prosisz… Rzadko, kto mnie o to prosi.- odparła- Zrobimy tak! Dowiem się czyś godzien zaufania. Twoi przyjaciele będą mogli spokojnie przepłynąć me wody, jeżeli ty je przejdziesz!
-Że, co? Mam iść po wodzie?- zdziwił się mag.
-Tak! Z tego, co wiem, to powinieneś być wstanie podołać temu wyzwaniu!
-Nie mam tyle mocy! Byłem Młodszym wtajemniczonym… Mam dopiero czarne szaty…
-To nic, nawet, jeśli ci nie starczy mocy by podołać temu, to i tak dowiem się czy można ci ufać! Skorthgorn wskaże mi, co mam z tobą zrobić.- odparła nimfa.- Jeśli jednak mnie zawiedziesz, masz moje słowo, że twoi przyjaciele zginą!
-Teraz rozumiem, dlaczego nikt już cię nie prosi o pomyślną żeglugę.- parsknął Dragorn.- Zgoda, zrobię to! Skorthgorn nade mną czuwał do tej pory i zawsze czuwać będzie nad swym dzieciem!
-Zobaczymy śmiertelniku, zobaczymy… Jutro wszystko się okaże.- powiedziała nimfa, z ironią, po czym zniknęła w wodzie.
Dragorn stał jeszcze chwilę na brzegu i obserwował uspokajającą się wodę, w końcu jednak poszedł do obozu i położył się spać. Niestety nie mógł zasnąć, co wcale nie było dziwne, rozmyślał o swym zadaniu, wiedział, że jego moc pozwoli mu „dojść” może na środek rzeki, lecz co dalej, nie wiedział i właśnie tego się obawiał. Po raz pierwszy od opuszczenia murów Minas Murhugh, wahał się, był przerażony. W końcu postanowił, że zaśnie, gdyż musi mieć jak najwięcej energii na wykonanie zadania, położył się, więc na drugi bok i usnął, nie było to łatwe, lecz udało mu się.
Rankiem wszyscy zjedli lekkie śniadanie.
-Nacieszcie się tym, to nasz ostatni ciepły posiłek.- zaczął Dragorn.
-Eh… Będzie mi brakowało ciepłej i świeżej strawy, ale na szczęście to tylko... No właśnie, jak długo będziemy płynąć?- spytał Ksher.
-Mam nadzieję, że dotrzemy szczęśliwie do drugiego brzegu jeszcze dziś wieczorem.- westchnął mag.
-Dragornie, przecież wiesz, że to niemożliwe.- wtrącił Lerwen- Mój przyjacielu, powiedz, co cię trapi? Widzę, że twój optymizm zniknął, jesteś jakiś zatroskany, powiedz, co jest nie tak?
-Eeh... Nie będę dłużej ukrywał. Mam problem. Właściwie my mamy problem. Nimfa rzeczna pozwoli nam przeprawić się szczęśliwie przez rzekę, tylko wtedy, jeśli ja tą rzekę przejdę, rozumiecie, po wodzie. Jest to rzecz, którą mogę bez problemu zrobić, ale nie na takiej odległości!- odpowiedział Dragorn.
-Że niby, co? Chcesz iść po wodzie? Wszerz rzekę chcesz przejść? Chyba nawet dla ciebie jest to irracjonalne? Jak zamierzasz to zrobić?- Odezwała się Lerwena.
-Nie chcę, muszę! Jest to możliwe, ale ja nie mam tyle mocy, by temu podołać. Nimfa powiedziała mi, że nie liczy na to, że mi się uda przejść, liczy, że Skorthgorn mnie oszczędzi. Ja też na to liczę.- odparł mag.
-Jak ty sobie to wyobrażasz?- spytał Lerwen.
-Nie wiem, zobaczymy. Liczę na zmiłowanie Skorthgorna. Innego wyjścia nie ma!- westchnął Dragorn.
-Toż to samobójstwo!- wykrzyknęła Elfka.
-Może, ale to jedyny sposób.- dodał mag.
Cała czwórka przygotowała się już do rejsu. Dragorn stanął na brzegu, inni byli już w łodzi.
-Ty się raz jeszcze zastanów! Nie warto umierać dla zachcianki jakieś nimfy. Możemy znaleźć inne miejsce, by się przeprawić, z dala od...-nie dokończył Lerwen.
-Z dala, od kogo? Ode mnie? Nie sądzę. Dragorn musi zrobić to, co mu każę, inaczej wszyscy zginiecie!- wtrąciła się Sinedhe.- Dragornie musisz pokonać tą rzekę nie korzystając z łodzi, nie zamoczywszy swej szaty, bo twoi przyjaciele zginą. Udowodnij, kim naprawdę jesteś! Już pora! Czekam!
Dragorn spojrzał niepewnie na nimfę, po czym zamknął oczy, stał jeszcze czas jakiś na brzegu, w końcu ruszył. Szedł po wodzie wolno i niepewnie.
-Nie! Bracie zrób coś. On nie może tak zginąć. Nie może zginąć!- krzyczała Lerwena.
Nikt jej nie odpowiedział, wszyscy z zapartym tchem obserwowali maga, który stopniowo zapuszczał się na głęboką wodę. Gdy minęło południe, brzegu nie było już widać. Trójka przyjaciół obserwowała Dragorna, który, mimo, iż zlany potem, szedł dalej. Szedł, szedł aż zaczęło się ściemniać. Uchodziła z niego energia, było po nim widać, że już nie dojdzie daleko.
-On zaraz opadnie z sił! Pomóż mu! Pomóż!- krzyczała Lerwena.
-Mnie też dobija widok, konającego prawie przyjaciela, ale nie możemy mu pomóc. Wszystko w rękach bogów, a ściślej, w rękach jednego boga. Mam nadzieję, że Skorthgorn będzie dla niego łaskawy.- odpowiedział Elf.
Dragorna zaczęły opuszczać siły, dowodem na to był fakt, iż mag zaczął się chwiać na nogach i robił coraz mniejsze kroki.
Nie mogę się poddać, moi przyjaciele na mnie liczą. Jestem przecież tym, kim jestem, musi mi się udać.-myślał mag, ale w głębi siebie, wiedział, że nie podoła zadaniu, czuł jak opada z sił, miał ochotę się położyć- Skorthgornie, proszę oszczędź swego sługę, proszę pozwól mi wykonać me zadanie! Wreszcie siły go opuściły. Stanął w miejscu, powoli zaczął opadać głową w dół i gdy już prawie dotknął tafli, z wody tuż pod nim, wyłonił się olbrzymi blado-niebieski stwór. Był to morski Smok, uniósł Dragorna na swym grzbiecie.
-Ratuj go! Ratuj bracie! On go pożre!- wrzasnęła Lerwena.
-Nie sądzę, gdyby miał to zrobić, to by go nie wyłowił, tylko by czekał, aż Dragorn się zanurzy. Sądzę, że tego Smoka przysłał mu z pomocą sam Skorthgorn. Poza tym, Smoki są zbyt dumne by zjeść człowieka, nie jedzą żadnych myślących stworzeń, to by było skazą na ich honorze.- odparła Lerwen, wyraźnie podekscytowany.
-Dziękuję! Dziękuję ci boże, żeś przysłał mi z pomocą jednego ze swych synów!- wymamrotał Dragorn, podnosząc się chwiejnie, do pozycji siadu.
-Brawo! Widzę, że twe słowa były prawdą, żeś jest ostatnim z legendarnych. Zdałeś pomyślnie mą próbę i na mocy danej mi przez bogów, oświadczam, iż zasłużyłeś na pomarańczową szatę, Dragornie, już nie jesteś młodszym wtajemniczonym!- odezwała się nimfa, pojawiając się przed Smokiem.
-Przecież ja nie podołałem! To Skorthgorn się zmiłował nade mną!- zdziwił się Dragorn.
-Właśnie! O to chodziło, od początku wiedziałam, że nie jesteś w stanie przejść całej rzeki, lecz ty się nie poddałeś, do końca wierzyłeś, że Skorthgorn ci pomoże! I właśnie to oddanie czyni cię wtajemniczonym, godnym szaty pomarańczowej!- odpowiedziała Sinedhe.- myślę, że ten Smok chciałby ci coś powiedzieć, rozumiem, że nie znasz smoczej mowy. Jest jednak ktoś, kto może cię jej nauczyć. Niestety owa osoba jest więziona w katakumbach na południu Ramhianu. Jest tam pewien przeklęty las, nie zbyt wielki, lecz bardzo niebezpieczny. W tym lesie znajduje się wejście do katakumb. Muszę cię jednak ostrzec, wszędzie, aż roi się od Orków, Goblinów, Chochlików i Trolli! Nie będzie to łatwe, ale na pewno ci pomoże wypełnić swe przeznaczenie!
-Jestem z Minas Murhugh, nie wierzę w coś takiego, jak przeznaczenie! Jak się zwie ten nieszczęśnik, który ma mi pomóc zrozumieć Smoki?- zaciekawił się Dragorn.
-Zwą go Drahet i jest on rycerzem klanu Smoka. Nie masz jednak za wiele czasu na zastanowienie, te paskudne stwory trzymają go tam już piąty miesiąc i niedługo się nim znudzą i będą chciały zakończyć jego agonię w dość okrutny sposób… Musisz się, więc spieszyć, jeśli chcesz poznać smoczą mowę, a coś mi mówi, że chcesz.- odpowiedziała nimfa.
-Nie słuchaj jej! Nawet się nie zastanawiaj, to pewnie jakiś podstęp, już raz mało przez nią nie zginąłeś- krzyknął Lerwen.
-Uważaj, co mówisz elfie! Nie zapominaj, kim jestem i, że ty jesteś dla mnie tylko marnym puchem!- oburzyła się nimfa.
-I, co mi zrobisz? Nic nie możesz mi zrobić, bo obiecałaś Dragornowi, że jeśli mu się powiedzie to bezpiecznie dotrzemy do brzegu! Chyba nie chcesz łamać danego słowa?- powiedział Lerwen.
-Jesteś bezczelny...i niestety całkiem bystry. Wiesz, że nie mogę cię skrzywdzić, ale kiedyś pewnie będziecie chcieli wrócić i wtedy...-nie dokończyła.
-Wtedy też mu nic nie zrobisz!- powiedział stanowczo Dragorn- Powiedz mi lepiej, skąd w Ramhianie rycerz klanu Smoka? Tak daleko od swej cytadeli?
-Minas Murhugh też blisko nie leży!- ripostowała Sinedhe.
-Słusznie, przepraszam.- odpowiedział mag.
-Za dwa dni dotrzecie do brzegu, ten Smok was doprowadzi. Dragornie pamiętaj jednak, że nie możesz zmoczyć szaty! I przemyśl mą propozycję, Drahet potrzebuje was, a ty potrzebujesz jego! Życzę wam bezpiecznej podróży. Żegnam!- powiedziała nimfa, po czym pochłonęła ją rzeka.
-Żegnaj Sine.... nimfo, dziękuję za wszystko!- odpowiedział Dragorn, ale nimfy już nie było.
-Oszalałeś? Chcesz się włóczyć po jakiś katakumbach, tylko, dlatego, że jakaś nimfa ci każe?- zdziwiła się Lerwena.
-Ona mi nie każe! Ona mi proponuje. Słuchajcie, to jest dla mnie naprawdę ważne! Poza tym to i tak po drodze. Byłbym rad jakbyście zechcieli mi towarzyszyć.- powiedział Dragorn.
-Och magu, przecież wiesz, że nie zostawimy cię samego, wszak uratowałeś nas i mimo, iż uważam tę misję za głupotę, to jesteśmy ci to winni przyjacielu, poza tym, kto powiedział, że w życiu trzeba robić tylko mądre rzeczy?- odpowiedział Lerwen.
-Będę zaszczycony mogąc ci pomóc.- dodał Ksher.
-Eh.. Niech będzie, w końcu pomogłeś nam tyle razy, jesteś mądry i sprytny, więc liczę, że wiesz, co robisz!?- dodała Lerwena.
-Wiem, co robię! Dziękuję wam!- uśmiechnął się Dragorn- Smoku, wiem, że mnie rozumiesz, przede wszystkim dziękuję ci za pomoc i przepraszam, że tego wcześniej nie zrobiłem. Możesz nas, czym prędzej poprowadzić do tego lasu?
Smok parsknął, spojrzał na maga i wyszczerzył zęby w grymas, który przypominał uśmiech. Przyglądał się przez chwilę Dragornowi, po czym obrócił łeb z powrotem do przodu i przyspieszył lekko.

4 – Zjednoczonych (starożyt.)

Rozdział 6:Oko Cyklopa

Gdy cała czwórka dotarła w końcu do brzegu, już świtało. Dragorn jako jedyny nie zmrużył oka w nocy, czuł się jakoś dziwnie bezpiecznie, czuł wewnętrzny spokój i spełnienie. Nie wiedział, dlaczego. Był przepełniony radością, że ma zaszczyt płynąć na tak szlachetnym stworzeniu, jakim jest Smok i jednocześnie czuł żal, iż nie potrafi zamienić, ze Smokiem nawet jednego słowa. Czuł też smutek, bo wiedział, że gdy dotrą do brzegu, Smok odpłynie i być może nigdy go już nie ujrzy. Pierwsza zbudziła się Lerwena. Wstała, rozejrzała się dookoła, zauważyła, iż Dragorn nie śpi i rzekła:
-Powiedz mi mój miły, jak to jest... Bo no yyy... zastanawia mnie jedna rzecz... Mianowicie, jak to się dzieje, że od naszego pobytu w Beagardzie minęło już siedem dni i... nie widziałam, żebyś ścinał włosy, a ty jesteś łysy, tak, jak wtedy w karczmie, gdy cię ujrzałam po raz pierwszy, nie masz nawet malutkiego odrostu, jak to się dzieje?
-He! Nie będę kłamał, mógłbym powiedzieć, że to sprawka mojej magii, pewnie byś uwierzyła, ale tak nie jest. Nie wiem, dlaczego tak się dzieje, odkąd pamiętam, nigdy nie miałem włosów, taki się urodziłem i tak już zostało. Wiele razy się nad tym zastanawiałem, ale nic mi nie przyszło nigdy do głowy. Nie przestawaj, widzę, że coś cię jeszcze ciekawi, śmiało, pytaj!- odpowiedział mag.
-No, więc... Co to jest, Minas Murhugh? O co chodziło nimfie z tą pomarańczową szatą? Co znaczy „Ostatni z legendarnych” i dlaczego nie mówiłeś wcześniej, że jesteś sługą Skorthgorna?- zalała maga pytaniami.
-Ehh... Minas Murhugh to wieża, w której uczyłem się wszystkiego, co wiem o magii i życiu. Pomarańczowa szata to symbol wtajemniczonych, a to z kolei ranga w mym zakonie. Co do reszty, wybacz, ale nie mogę ci tego zdradzić.- odpowiedział wyraźnie zakłopotany.
-No dobra. To, dlaczego nigdy nie słyszałam o tej twojej wieży? Jak się nazywa twój zakon?- Lerwena pytała dalej.
-Nie słyszałaś, bo mój zakon już nie istnieje, jestem ostatni. Nie mogę ci powiedzieć jak się ten zakon nazywa. Wybacz, ale nie mogę zdradzać ci nic o moim zakonie, to najświętsze prawo Murhug...- przerwał Dragorn, wyraźnie podrzucony przez Smoka.
-Przepraszam, mało brakowało… Dziękuję ci Smoku, że nade mną czuwasz.- wyszeptał doń.
-O, co tutaj chodzi? Po co ta cała tajemnica?- oburzyła się Lerwena.
-Wybacz proszę, ale nie mogę powiedzieć ci nic więcej, jeszcze nie teraz. Proszę cię abyś nikomu nie mówiła o tej rozmowie i nie pytaj mnie więcej, jak będzie odpowiednia pora, sam ci wszystko opowiem.- rzekł Dragorn.
-Ehh... No dobrze. Ale obiecaj mi, że mi kiedyś powiesz!- drążyła elfka.
-Obiecuję ci na wszystko, co mi najświętsze, daję ci moje słowo, iż kiedyś powiem ci całą prawdę o mnie. Teraz jednak czas wyruszyć, zbudź pozostałych!- odparł mag.
-Jeszcze jedno! Co będzie z naszymi końmi? Zostawiliśmy je na tamtym brzegu, bez opieki!- spytała znów Lerwena.
-Nie martw się o nie, nimfa obiecała mi, że się nimi zaopiekuje. Dalej budź resztę!- odpowiedział.
Podczas, gdy Lerwena próbowała dobudzić Kshera i brata, Dragorn zszedł z smoczego grzbietu i starał się znaleźć wśród tobołów, książkę, którą kupił z Lerweną na targu. Smok, mimo, iż nie miał już na grzbiecie maga, nie odpłynął, tylko pchnął paszczą łódź, wyciągając ją tym samym na brzeg.
-O dziękuję za pomoc Smoku! Możesz już wracać do siebie, byłeś naprawdę bardzo pomocny! Jeszcze raz dziękuję!- powiedział Dragorn, trzymając już księgę w rękach.
Smok spojrzał na maga, ukłonił się lekko i odpłynął.
-Możesz mi powiedzieć, dlaczego ten Smok ci się kłaniał?- spytał stojący już na nogach Lerwen.
-Nie wiem. Może na znak sympatii, może na znak zrozumienia, a może to było po prostu pożegnanie?- odparł mag.
-Zajmij się proszę przygotowaniem ciepłego śniadania, ja muszę przejrzeć tę księgę. Zobacz przyjacielu, Smok nie tylko doprowadził nas na drugi brzeg, doprowadził nas pod sam las, to o tym lesie mówiła nimfa.- powiedział Dragorn, wskazując na roztaczające się przed nimi drzewa.- Chcę przeczytać, co o tym lesie napisał Barbofanir jednooki. Może wiedział, co tu siedzi…
-Może. Co chcesz zjeść?- spytał elf.
-hmm... Może... Piersi z indyka w sosie ziołowym? Co ty na to?- zaproponował Dragorn.
-Umm... Pychota, tylko ziół nie mamy!- odpowiedział Lerwen.
-Przyjacielu! Rozejrzyj się! Mało tu rośnie ziół? Toż to prawdziwy wysyp, nie spodziewałem się tylu ziół na brzegu, a jednak. Trzeba to jakoś wykorzystać.- oświadczył mag.
-Faktycznie! No dobra. Uczta będzie gotowa niebawem.- odparł elf, rozejrzawszy się po okolicy.
Gdy z ogniska dochodził już przyjemny zapach, Dragorn skończył czytać.
-I co? Znalazłeś coś ciekawego?- spytała Lerwena.
-Owszem! Te katakumby, nie przez przypadek są siedliskiem tych wszystkich potworów. Pewien wojownik, niejaki Tarkoun znalazł w nich jakiś artefakt, nie wiem, jaki, bo tu jest pismo zamazane. No, więc, znalazł ten relikt i opowiedział o tym karczmarzowi w pobliskim miasteczku, Ishamhradzie. Owy karczmarz rozpowiedział, że relikt jest nadal w katakumbach, gdyż z jakiegoś, nie wiadomo, jakiego powodu, Tarkoun nie zabrał ze sobą znaleziska. Plotka o artefakcie dotarła do Skarmaha, wodza plemienia Orków, które osiedliło się w jednym z pobliskich lasów. Skarmah postanowił zagarnąć znalezisko, więc wybrał się do katakumb, wraz ze swym plemieniem i grupą Goblinów. Mieli w swych szeregach dwa Trolle, górskie Trolle, toteż nie musieli się nikogo obawiać. Dotarli do katakumb, rozgromili mieszkające tam chochliki i zdobyli relikt. Skarmah uznał, iż katakumby są świetnym miejscem na osiedlenie się, tak więc zrobili. Sporo rycerzy, wojowników i zbójów próbowało wykraść artefakt z rąk Orków, lecz nikomu to się nie


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Draghar
Ten co ma sporo postów



Dołączył: 29 Gru 2006
Posty: 272 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pią 16:32, 12 Sty 2007 Powrót do góry

udało. Odkąd Orkowie się tu osiedlili i uznali, że są bezkarni, w okolicy zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Ginęły kobiety, bydło i kupcy. Burmistrz Ishamhradu wyznaczył dość sporą nagrodę za uwolnienie miasta od Orków... To by wyjaśniało, co tu robił ten cały Drahet. Nie sądzę, żeby przyjechał tu po nagrodę, raczej po chwałę, lecz najwyraźniej mu się nie powiodło…- opowiedział Dragorn.
-hm.. No to może nie być zachwycony faktem, że ratuje go ktoś, kto nawet nie jest rycerzem a co dopiero zaprzysiężonym.- zauważył Lerwen.
-Oj mylisz się przyjacielu. Jak się dowie, że przysłała nas nimfa, to będzie wniebowzięty.- odparł mag.
-No nie wiem. Zobaczymy już niedługo.- dodał Lerwen.
-Zobaczymy.
-Dajcie już spokój z tym gdybaniem, lepiej siadajcie i jedzcie! Śniadanko jest pycha!- zagadnęła Lerwena.
W trakcie posiłku, Ksher krzyczał rozradowany:
-Ale będzie jatka, ach, ach! Ja zmienię się w wilka, elfy będą strzelać do wroga ze swych łuków, a Dragorn będzie siał pogrom najpotężniejszymi w świecie czarami!!! Orki popamiętają nas do końca swego, marnego żywota, co nastąpi niebawem!
-O raczej nie mój przyjacielu.- Odrzekł Dragorn.
-Nie?- Zdziwił się Ksher.
-Nie! Nie będę używał w tej walce magii, a tym bardziej najpotężniejszej.
-Ale ja nie rozumiem, przecież, jeśli użyjesz magii, rozgromisz Orków w mig.- odparł wilk.
-No właśnie! Z pomocą magii zrównałbym Orków z ziemią, byłaby to prawdziwa rzeź, a ja nie chcę rzezi. Każde stworzenie, nawet tak plugawe jak Orki, czy Gobliny, zasługuje na śmierć w uczciwej walce, takową chcę właśnie stoczyć. Jestem pewien, że żaden z Orków z tych katakumb, nie jest w stanie przeciwstawić się mojej magii. Gdybym jej użył, nie byłaby to sprawiedliwa walka. Oczywiście mogę się nią wspomagać, ale nie mogę zgładzić za jej pomocą żadnego Orka, chyba, że będę do tego zmuszony, w ostateczności.- odparł mag.
-Co? No, to już po nas… Jak zamierzasz pokonać Orków, Gobliny i te Trolle bez magii? Zwłaszcza te Trolle! Zginiemy marnie. Cóż znaczy czworo „wojowników” przeciw całym zastępom tych potworów? Cóż znaczy nasza garstka? Dwa elfy, mag, który nie może czarować i ja. Wszak jestem Wilkołakiem, ale to nie wystarczy, żeby pokonać trolle!
-Mamy coś, czego Trolle nie mają, mózgi, dzięki naszym mózgom pokonamy je. A co do reszty, poradzimy sobie z odrobiną szczęścia i sprytu.- odpowiedział mag.
-Chyba sam w to nie wierzysz? Chcesz zaatakować te paskudy, w czwórkę?- wtrąciła się Lerwena.
-Nie bądźmy złej myśli, uda nam się, na pewno.- oznajmił Dragorn- Koniec tej dyskusji!
-On chyba zwariował.- burknął Ksher pod nosem.
Nikt już się słowem nie odezwał, póki nie mieli ruszyć w dalszą drogę. W sumie nikt się nie odezwał, aż do skraju lasu, nie licząc Dragorna oznajmiającego, że czas ruszyć. Dotarli, więc do skraju lasu, jednak to, co zobaczyli, odbiegało trochę od wizerunku zwykłego lasu.
-Dragornie, dlaczego mam dziwne wrażenie, że to wygląda jak brama?- spytała Lerwena.
-Odpowiedź jest prosta. To jest brama, brama lasu. Widzisz, to nie jest zwykły las, ten las jest zaklęty, przeklęty.- odpowiedział elfce.
Weszli przez ową bramę do wnętrza lasu i tu również niespodzianka ich spotkała, gdyż zamiast iść leśną dróżką, szli tunelem. Drzewa osadzone były tak gęsto, że tworzyły tunel, a ich korony zasłaniały całe niebo tak, że nie było prawie światła dziennego.
-Teraz się wcale nie dziwię, że orkom tak tu się podoba.- było to jedyne zdanie, na jakie stać było w obecnej chwili Lerwena.
-Trochę to upiorne, co?- Zagadnął Ksher.
Już niedługo będziemy u wejścia do katakumb. Tam dopiero będzie upiornie.- uśmiechnął się cynicznie Dragorn- Myślę, że czas najwyższy byś przemienił się, Kserze.- dodał.
Dobrze.- rzekł Ksher.
Wtem niewielkie impulsy, wyglądające niczym miniaturowe pioruny, poczęły spowijać jego ciało. Ich częstotliwość była coraz częstsza, Ksherowi oczy zalśniły krwistoczerwonym blaskiem. Jego ciało zaczęło się zmieniać i rosnąć. Wszędzie pojawiały się brunatne włosy, z jego dłoni wyrosły długie, czarne, ostre jak sztylety pazury.
-Chyba nigdy się do tego nie przyzwyczaję…- orzekła Lerwena.
-Nie dziwię się, wszak widzisz to dopiero drugi raz.- dodał mag.
-Co teraz... przyjacielu?- odezwała się bestia, swym potwornym, zwierzęcym głosem.
-Teraz? Teraz....- Dragorn nie dokończył.
-Teraz zginiesz potworze!- wykrzyknął ktoś z za drzew, na lewo od nich. Głos był ochrypły.
Nim dotarło do wszystkich, co się dzieje, Ksher padł bezwładnie na ziemię, a czarna strzała tkwiła w jego karku. Lerwen od razu naciągnął swój łuk i wystrzelił, strzała poszybowała w stronę, z której dobiegał głos i wszyscy usłyszeli jęk. Elf naciągnął następną strzałę na łuk i podbiegł sprawdzić, z kim przyszło im walczyć. Ujrzał tam Goblina, przykutego strzałą do drzewa. Strzała Lerwena trafiła stwora w przedramię z takim impetem, że razem z ręką Goblina wbiła się w pień, za Goblinem stojącego dębu. Lerwen wypuścił drugą strzałę, przybijając drugie ramię stwora również do drzewa. Naciągnął trzecią i tym razem wymierzył prosto między oczy.
-Nie!- krzyknął Dragorn- nie zabijaj, on może być pomocny, dopilnuj tylko by się nie uwolnił!
Lerwen posłuchał i przebił Goblinowi kolano. Strzelając z tak niewielkiej odległości, jaka dzieliła go od stwora, bez trudu pozbawił go połowy nogi. Schował swój łuk i dobył miecza, wymierzył i odciął Goblinowi drugą nogę. Stwór zawisł na przybitych do drzew strzałach i darł się w niebogłosy, aż Lerwen przyłożył mu klingę do gardła.
-No dalej, daj mi powód bym cię zabił, krzyknij raz jeszcze!- powiedział elf.
Goblin zamilkł, choć widać było, że ból przeszywa go całego.
Tymczasem Dragorn wraz z Lerweną pochylili się nad konającym Ksherem.
-Już koniec, czuję to…- wysapał Wilk.
-Szczerze mówiąc nie masz szans na przeżycie.- odparł mag ze smutkiem.- Ale jest sposób by cię ocalić, w pewnym sensie.
-Co? Jaki?- pytała elfka przez łzy.
-Mogę sprawić, by twa dusza nie uleciała, zakląć ją w twym medalu. Dzięki temu, mimo, iż będziesz martwy, będę mógł cię przywołać od czasu do czasu. Marna to pociecha, ale możesz okazać się nam pomocny nawet po śmierci i nie opuściłbyś nas tak szybko. Mógłbym cię uwolnić, kiedy tylko zechcesz. Więc jak? Zgadzasz się, czy wolisz poszybować do świata zmarłych?
-Jestem do twej dyspozycji magu… Uczyń, co uznasz za najlepsze, lecz pospiesz się, bo czuję, że życie ze mnie uchodzi...- wypluł z siebie Ksher.
-Dobrze, więc. Skoro nie widzisz przeciwwskazań. Na mocy, którą władam, zaklinam cię Ksherze, Wilkołaku, niech twa dusza nie opuszcza tego świata, niech będzie zaklęta w wilczym amulecie, tym, który miał cię chronić przed samym sobą.- powiedział i dodał jeszcze coś niezrozumiałego.
Ksher umarł, jego ciało leżało sztywne na ziemi, w ramionach elfki, natomiast dusza jego nie uleciała, lecz wchłonięta została przez wilczy amulet. Dragorn nałożył sobie amulet na szyję, pomógł wstać Lerwenie i rzekł:
-Teraz nie mogę nic zrobić, ale gdy opuścimy ten las, spalę jego ciało, zasłużył na godny pogrzeb. Będę go mógł przywołać dwa razy w okresie między jedną pełnią, a drugą i podczas pełni. Dobra, na nic ci się zdadzą łzy księżniczko. Lepiej chodźmy i przesłuchajmy Goblina.
-Myślisz, że to coś, coś nam powie? Tak dobrowolnie? Nie liczyłbym na to, to strata czasu!- powiedział Lerwen, nadal mierząc w gardziel stwora.
-Kto powiedział, że dobrowolnie? Pomogę mu się przełamać.- odparł mag.
Podszedł do zwijającego się z bólu, Goblina, przykucnął i rzekł:
-Zabiłeś mi przyjaciela, powinienem cię za to na strzępy rozerwać, ale nie zrobię tego. Dam ci szansę, jeżeli okażesz się pomocny, ja pomogę tobie.
-A jak ty niby możesz mi pomóc? Ten przeklęty elf obciął mi nogi, a ręce okaleczył. Zabij mnie od razu, oszczędzisz mi bólu i tak nic ci nie powiem!- wysyczał Goblin.
-To się da załatwić!- krzyknął Lerwen, przyciskając miecz do szyi goblina.
-Nie! Goblinie czy ty naprawdę chcesz umrzeć? Mogę ci pomóc, przywrócić obcięte kończyny, zabliźnić rany… Jeśli pomożesz nam i powiesz ilu was jest i co teraz robią twoi pobratymcy, pomogę ci. Jeśli jednak nie pomożesz, to wiedz, że śmierć będzie dla ciebie luksusem, którego z całego serca zapragniesz, a ja ci go nie dam! Dam ci za to ból tak silny, że oczy ci na wierzch wyjdą!- zaproponował mag.
-Oszalałeś? Ta poczwarka zabiła Kshera a ty chcesz mu pomagać? Przecież on od razu pobiegnie ostrzec resztę jak tylko spełnisz obietnicę! Nie pozwolę na to!- krzyknął elf.
-Co ty wygadujesz? Będzie szczęśliwy i wdzięczny, że go uratowałem, nie wyda mnie, nie zdradzi. Prawda?
-Prawda mój panie. Będę uniżonym pańskim sługą. Tylko proszę mi pomóc.- odrzekł Goblin.
-Nie mogę uwierzyć w to, co słyszę! Chcesz mu pomóc, wierzysz mu? Nie myślałam, żeś tak naiwny, Dragornie, on wbije ci nóż w plecy przy pierwszej lepszej okazji!- krzyknęła Lerwena.
-Nie! Nie zrobię tego, będę grzeczny i dobry! Dobry będę dla swego pana!- zaprzeczał Goblin.
-Jak cię zwą stworze?- spytał Dragorn, jakby nie dostrzegając niebezpieczeństwa, które dostrzegali jego przyjaciele.
-Ja jestem Wargutt i jestem strażnikiem, patroluję las z rozkazu Skarmaha. Mam strzec wejścia do katakumb, podczas, gdy reszta mej kompanii poszła na małe polowanko w stronę miasta, bo podobno jacyś kupcy tam zajechali… Jestem sam i mogę zaprowadzić was do katakumb i pokazać gdzie ukryty jest nasz skarb i... oko cyklopa.
-Łżesz poczwaro! Nie uwierzę, że zostawili tylko ciebie na straży! Dragornie, nie wierzę w żadne słowo tego potwora!- wtrącił Lerwen.
-Ciii. Poczekaj! To ja zadecyduję, co z nim zrobić!- odparł mag. Ilu was jest? Powiedziałeś oko cyklopa? Co to u licha? Jak dostać się do katakumb? Kiedy wrócą twoi kamraci?
-Oko cyklopa! To taki kryształ, co ma wielką moc! Dzięki niemu można zmienić zwykłe kamienie w diamenty! Wiedziałem, że panu się spodoba. Jest nas wielu. Dwudziestu trzech Orków, osiemnastu Goblinów, dwa Trolle i Kilka Chochlików, które nam służą… Wejście jest na końcu tej drogi.- wskazał na owy tunel, którym posuwali się wcześniej Dragorn i elfy.- Moi kamraci wrócą pod wieczór. Drogi panie, chętnie zaprowadzę cię do katakumb, tylko muszę mieć nogi.
-Ależ oczywiście.- odrzekł Dragorn.
-Nie waż się mu pomagać, zaprowadzi nas w pewną pułapkę! Nie pozwolę ci!- warknął Lerwen.
-Nikt mnie nie powstrzyma!- wrzasnął Dragorn dobywając miecza.
-Nie!!! Przeraziła się Lerwena.
Dragorn machnął kilka razy mieczem, chcąc rozgrzać trochę mięśnie, po czym.. ugodził Wargutta prosto w serce.
-Już myślałam, że...
-Daruj… Naprawdę myśleliście, że was zdradzę i sprzymierzę się z czymś takim?- Dragorn wskazał na martwego goblina- To było całkiem niezłe przedstawienie. Dzięki temu zdobyliśmy parę ciekawych informacji.
-Nie sądzisz chyba, że goblin mówił prawdę!?- zdziwił się Lerwen.
-Ależ skąd! To znaczy nie zawsze… Wierzę w oko cyklopa, wierzę, że podał nam prawidłową liczbę Orków, ale nie wierzę, że ich nie ma. Może rzeczywiście poszli na „polowanie”, lecz pewien jestem, że co najmniej dziesięciu jest w swej kryjówce, wszak ktoś musi pilnować Chochlików na wypadek, gdyby chciały uciec...- odrzekł mag.
-No nie wiem… Mnie się wydaje, że goblin łgał cały czas. Nie wierzę, że ich jest około czterdziestu, to by nie miało sensu! Nie jest wszak sztuką zabić czterdzieści Orków i dwa Trolle, do tego wystarczy zaledwie dziesięciu chłopa!- powiedział elf.
-Masz rację, ale wydaje mnie się, że coś jeszcze ukrywają te stwory, bo gdyby ich więcej było, goblin na pewno by powiedział, zrobiłby wszystko by nas nastraszyć, więc powiedziałby prawdę.
-Skoro chciał nas nastraszyć, to, dlaczego nie dodał od siebie kilku orków do rachunku?
-A, kto powiedział, że nie dodał? Sam mówiłeś, że nie wierzysz, że podał nam prawdziwą liczbę Orków. Jestem pewien, że siedząc tu, nie dowiemy się nic. Chciał, nie chciał, trza iść dalej!- postanowił mag.- Dalej, ruszamy! Lerweno, wszystko dobrze?
-Jak może być dobrze? Ksher wyzionął ducha w moich ramionach, mało się z Lerwenem nie pozabijaliście, a teraz mamy iść prosto w paszczę tych potworów! Mam ku temu poważne obawy, wszak wystarczył jeden z nich by was skłócić i uśmiercić Kshera, co będzie jak trafimy na całą ich kompanię?- wyjąkała Lerwena.
-Spokojnie kochana. Ta kłótnia nie wyniknęła z winy goblina, ja ją sprowokowałem i kontrolowałem cały czas. Idziemy dalej!- odparł mag- I nie chcę słyszeć nic więcej o tym przeklętym goblinie! Już go nie ma…
Ruszyli, więc dalej w milczeniu. Dotarli do podnóża niewielkiej skały, w którą sprytnie wkomponowane były wrota. Wrota do katakumb. Były oczywiście zamknięte i nic nie wskazywało na obecność strażników. Czyżby, goblin mówił prawdę?- pomyślał Dragorn- Dziwne te wrota, widzicie może jakąś klamkę? Może, choć dziurkę po kluczu? Jakoś przecież gobliny muszą dostawać się do środka! I gdzie u licha straże?- spytał.
-Może goblin nie kłamał, a może to zasadzka. Może jest gdzieś inne wejście, a to tylko na wypadek, niepożądanych gości. Gdzieś pewnie czają się Orki!- odparł Lerwen dobywając miecza.
-Wątpię. Raczej jest inny powód. Chyba wiem, jaki. Tak, jestem tego pewien! To są zaczarowane wrota i otwierają się, gdy wypowie się zaklęcie, tylko skąd Orkowie je znali, nie wiem… Wiem jedno, nie wejdziemy do środka, nie znając hasła.- oznajmił mag.
-To, co w takim razie robimy? Przecież nie wejdziemy. Cała droga i śmierć Kshera poszła na marne. Musimy zawrócić.- odparła Lerwena.
-Nie! Za daleko zaszliśmy, by teraz się wycofać. Wydaje mi się, że goblin jednak nie kłamał i część jego kamratów poszła rzeczywiście na „polowanie”. Świadczą o tym ślady, tu pozostawione, wszystkie prowadzą na zewnątrz i są dość świeże… Musimy się ukryć tu i poczekać, aż wrócą, podsłuchać hasło i potem wejść do środka. Nie jestem tym zachwycony, bo wtedy będzie więcej przeciwników do pokonania naraz, ale to najlepszy plan, na jaki mnie w tej chwili stać.- powiedział Dragorn.
Lerwen stwierdził, że to dobry plan i, że może się powieźć, toteż ukryli się i czekali.

Rozdział 7:Rycerz

Minęło południe a przyjaciele wciąż czekali, czekali i czekali, aż w końcu dało się słyszeć hałas dobiegający z głębi lasu. To, Orkowie wracali z okrutnych łowów. Było ich około trzydziestu i każdy uzbrojony po zęby, jeden w miecz inny w topór bojowy, jeszcze inny w cep. Dowódca oddziału podszedł do wrót, wymamrotał coś i wrota się rozpostarły.
-A niech to! Nie dosłyszałem hasła.- szepnął Dragorn.
-Ja też nie.- odpowiedział Lerwen.
Orki weszły do wnętrza, a cała trójka siedziała nadal w ukryciach.
-I, co teraz? Twój plan się nie powiódł. Nadal chcesz próbować? Któż to wie, ile będziemy musieli tu siedzieć, dopóki ktoś nie wyjdzie…- zaczęła Lerwena- Jesteś bardzo mądrym czarodziejem, ale nawet ty czasem się mylisz. Przyznaj, że nie mamy, po co tu być.
-Chyba masz rację…- westchnął mag.
Nagle wrota znów się otwarły, a z katakumb wyłoniło się trzech Orków, dwóch stanęło przy krańcach wrót, natomiast trzeci podszedł za potrzebą w stronę krzaków, w których ukrywał się mag.
-To nasza szansa.- szepnął Dragorn, po czym wyskoczył niespodziewanie na zaskoczonego Orka i jednym, płynnym ruchem wyciągnął sztylet z za pazuchy przeciwnika i przyłożył mu do gardła, zamykając mu jednocześnie gębę drugą ręką. Na ten widok dwaj strażnicy próbowali dobyć mieczy, lecz dwie strzały, wyleciawszy z krzaków, dosięgły ich i powaliły. Jedna trafiła przeciwnika w szczękę, przebijając ją i wbijając się w mózg, zabiła go od razu. Druga trafiła drugiego Orka w korpus, a dokładniej między trzecie i czwarte żebro(licząc od góry) i również od razu go powaliła. Żaden z Orków nie wydał nawet jęku, więc inne poczwary nie zostały zaalarmowane.
-Teraz poczwaro powiesz mi, jakie jest hasło, otwierające wrota, albo czeka cię potworna, powolna śmierć.- szepnął Dragorn Orkowi do ucha.
-Ha, ha, ha! Możesz zrobić ze mną, co zechcesz, ale nigdy ci nie wyjawię hasła!- warknął Ork.
-To się jeszcze okaże, poczwarko.- odparł mag, po czym odrzucił sztylet, włożył swe ręce pod pachy orka i schwycił go za kark.- Nadal nic nie powiesz?- dodał, po czym rąbnął orkiem o pobliskie drzewo. Rąbnął drugi raz, potem trzeci i czwarty.
-Duma nie pozwala ci krzyknąć? Taki jesteś twardy?- szepnął Dragorn.
-Jeśli myślisz, że krzyknę, zaalarmuję moich braci i pozwolę ci dostać się do środka, to się grubo mylisz! Nie powali mnie byle drzewo!- odparł zakrwawiony ork.
-Skoro tak…- dodał Dragorn, po czym zaczął ciskać orkiem jeszcze mocniej i szybciej. Po paru chwilach pysk orka, nie wyglądał już tak jak kiedyś, wyglądał raczej tak, jakby ktoś zdarł z orka całą skórę. Dragorn jednak nie przestawał- Nadal nic?
-Zosstaff bnie ff ssspokojuu! I thhak csi nics nie poffieb!- wyjęczał ork.
Dragorn cisnął orkiem o ziemię, dobył miecza i odciął mu palec u lewej dłoni.
-Mogę tak dość długo się bawić…- powiedział.
Ork zawył, gdy obcięto mu kolejny palec.-Nic? Twardy jesteś, orku.- powiedział Dragorn obcinając kolejne dwa palce. Ork nadal nie powiedział nic, więc mag obciął mu ostatni palec.
-Teraz przejdę do prawej ręki.
-Pfu! Dopsze, jusz buffie! Hassłoo pszmi „Fraghamma”5!- wycedził ork.
-Dziękuję ci.- odpowiedział Dragorn i wbił miecz w serce orka.
-Nie sądzisz, że to było dość okrutne? I barbarzyńskie?- rzekła Lerwena.
-Owszem, było, ale pomyśl, co oni robią z Drahetem… Poza tym był sługą Karhtgorna.- odrzekł mag.- Idziemy!
Podeszli do wrót, Dragorn wypowiedział hasło i brama się otworzyła.
-Udało się! Ruszajmy więc.- powiedział Lerwen.
-Dragornie, powiedz jak to się stało, że nawet tracąc palce, ork nie zaalarmował kompanów?- spytała Lerwena.
-Duma mu nie pozwoliła, wiedział, że nawet jak ich zawiadomi, umrze zanim go odratują, poza tym jakby teraz wychodzili, byliby dla nas idealnym łupem! Wiedział, że wystrzelalibyśmy ich jak kaczki. Stwierdził, że mają większą szansę, będąc w kupie, w swojej kryjówce. Prawdziwy wojownik, jestem pełen podziwu…- odpowiedział Dragorn.
Przyjaciele weszli do środka, a wrota za nimi się zatrzasnęły. Wewnątrz było ciemno, pomieszczenie rozjaśniały tylko cztery pochodnie umieszczone w kątach. Był to korytarz, szeroki i długi. Na drugim końcu znajdowały się misternie rzeźbione drzwi, a po bokach, w ścianach znajdowały się grobowce, zamykane kamienną płytą, na każdej płycie widniał runiczny napis.
-Piękne płaskorzeźby, grobowce, malowidła, wszystko to wprawia mnie w zachwyt, a jednocześnie sprawia, że strach potworny mnie przeszywa. Lęk, nie przed Orkami, lecz przed tym tajemniczym, ponurym i na swój sposób, pięknym miejscem.- westchnęła Lerwena.
-Tak, wspaniałe… Ciekawe ileż to krwi przelano w tych korytarzach. Pewne jest jedno, pogrzebano tu więcej trupów, niż jest tu grobowców.- odparł Dragorn- Chodźcie, musimy iść dalej. Im ciszej, tym bezpieczniej, pamiętajcie o tym.
-Prowadź, dowódco.- zachichotała elfka.
Przeszli wzdłuż korytarza, aż znaleźli się przy owych bogato zdobionych drzwiach. Otworzyli je ostrożnie i natknęli się na wartowników. Bez słowa, Dragorn wykonał obrót, podczas którego przeszył dwóm orkom brzuchy, skończył obrót, wbijając miecz w czaszkę trzeciego. Lerwena naciągnęła cięciwę i przeszyła kolejnego. Ostatni próbował uciec, lecz strzała Lerwena, dosięgnęła go dość szybko. Przed nimi stał tylko, drobny chochlik.
-Ja być Irk. Irk wam dziękować. Wy pomóc Irk… Irk się odwdzięczyć, choć nie wiedzieć jeszcze jak…- zaczął chochlik.
-Co to jest?- zdziwiła się Lerwena.
-To jest jeden z chochlików, o których już słyszeliśmy. Dlaczego tak cię jego widok dziwi?- odpowiedział mag.
-To… Nie… No, więc inaczej wyglądały chochliki w księgach z naszej pałacowej biblioteki!- wyjaśniła elfka, spoglądając na dziwne stworzenie. Było niewielkich rozmiarów, sięgało jej do pasa, miało skrzydła niczym nietoperz lub smok, duże, spiczaste uszy i małe czarne różki. Miało po trzy palce u rąk i dwa u nóg, wszystkie zakończone ostrymi, czarnymi pazurami, skórę miało cienką, choć twardą, z lekka nawet popękaną, o czerwonej barwie. Oczy wyłupiaste, kocie. Wystające kości policzkowe, wredny wyraz twarzy, szerokie usta z drobnymi, ostrymi jak sztylety kłami, brak owłosienia. Mimo to, nie wydało jej się groźne.
-Bo to jest, Imp, taki chochlik ze skrzydłami.- uśmiechnął się Dragorn- Witaj Irku. Jestem Dragorn, przybyłem tu, by ocalić pewnego rycerza, wiesz cos o tym?
-Miło poznać, panie. Ja wiedzieć, orki trzymać rycerz tam, na dole. Wy ich zabić?- Irk wskazał na schody roztaczające się pod nimi.
-Dokąd te schody prowadzą?- spytał mag.
-To katakumby. Tu być wiele groby, zbyt wiele jak, na jeden poziom, więc ludzie wybudować jeszcze cztery poziom. Te schody prowadzić na sam dół. Dookoła wielkiej Sali, tu być dużo wejść do grobów…
-Tylne wejścia? Po co budować tylne wejścia do grobów? Trochę to dziwne, ale może nam się przydać to dziwactwo.- rzekł Dragorn.
-Jesteś pewien, że to chochlik?- wtrąciła Lerwena.
-A ty dalej o tym? Siedzimy pod ziemią, z bandą orków na karku i chcemy uratować Draheta, nie masz w tej chwili większych problemów, niż rodowód tego stwora?- odparł jej brat.
-No, ale on wygląda raczej jak jakiś karłowaty demon, niż jak chochlik.- znowu wtrąciła elfka.
-Pani schlebiać Irk. Irk dziękować bardzo, ale być tylko chochlik, nic więcej…
-Irku. Z którego grobu, będziemy mieli najlepszy widok na dużą salę?- spytał Dragorn.
-No z ostatni grób, ten za plecy pana. Wy ich zabić?- odpowiedział Irk.
-Raczej tak… Nie lubię tego, ale to będzie konieczne. A dlaczego?- odpowiedział mag.
-Wy ich zabić, to ja być szczęśliwy, ja i inni chochlicy. My mieć dość te śmierdzące orki, my chcieć znów wolność! Ty oszczędzić nas, chochlicy być wdzięczni do koniec!
-Ależ oczywiście. Nie mam potrzeby was zabijać, a te katakumby nic mnie nie obchodzą, ja chcę tylko uratować Draheta.- odparł mag- Lerwenie, pomóż mi otworzyć ten grób.
-Chcesz wejść do grobu? Nie poczekasz, aż nas przynajmniej zaatakują?
-Nie gadaj bzdur, tylko pomóż mi! Trzeba zobaczyć ilu ich tak naprawdę jest…
Lerwen, wraz z Dragornem odsunęli płytę, zamykającą grobowiec od strony schodów. Cicho weszli do środka i ze zdumieniem zauważyli, że płyta przednia, jest odsunięta. Wychylili się z grobu i ujrzeli pomieszczenie, które Irk nazwał „wielką salą”. Pomieszczenie składało się z pięciu kondygnacji, było olbrzymie, z pewnością pomieściłoby stu ludzi, stojących koło siebie. Na jedynej ścianie, rozmieszczono mnóstwo otworów, jeden obok drugiego, grób na grobie. Jednak w grobach nie było ciał, kości umarłych leżały bezładnie porozrzucane po podłodze komnaty, natomiast w grobach, trzech najniższych kondygnacji widać było niewielkie, czerwone poświaty. W komnacie znajdowało się około dwudziestu orków i jeden troll.
-Brakuje drugiego trolla i tych gobelinów… Irku, wiesz może gdzie są inne poczwary? I co się dzieje z tymi grobami?- spytał Dragorn.
-Inne być na dworzu… One, jak zwykle napadać na kupcy! Orki zrobić sobie z groby wylęgarnię. Oni tam się teraz robić więcej…
-O rzesz ty! Rozmnażają się! To, dlatego tak bronią tych katakumb... Orki to niezbyt cwane istoty, nie mają też instynktu macierzyńskiego, więc jestem ciekaw, kto to wymyślił… Nie wierzę, że one na to wpadły, zwłaszcza, że dziwnym zbiegiem okoliczności na swą wylęgarnię wybrały bardzo dobrze, pod względem strategicznym, usytuowany punkt. Podziemie, gdzie nikt się nie zapuszcza, zarazem tak bliskie granicy… Hmm...- powiedział mag- Trzeba uderzać szybko i skutecznie, zanim wróci reszta! Mam pewien plan. Ale przede wszystkim, Irku, gdzie trzymają tego rycerza?
-Widzi pan ta zapadnia, pod nogami ten troll? Na dole jest rycerz, przykuty łańcuchami do mur.
-A, więc najpierw zajmiemy się trollem...- nie dokończył mag.
-Panie! Jest coś, Jeden piętro więcej. Orki go nie znać, go wykopać chochlicy. My tam dawno nie być, bo orki nas pilnować, a my nie chcieć, by one się dowiedzieć. Pan obiecać Irk wolność, więc Irk panu pokazać.- wtrącił się chochlik.
-Co? Dlaczego dopiero teraz... zresztą nie ważne. Prowadź Irku. Wy zaś zaczekajcie tu chwilę.- odparł Dragorn.
Irk wraz z magiem udali się w dół, elfia para została w grobie, obserwując orków. Potwory kopały sobie głowę jakiegoś nieszczęśnika, widząc jak była zakrwawiona, można sądzić, iż jest to ich trofeum z ostatniej wyprawy. Dość paskudna zabawa, typowa dla orków.
Troll zaś stał bez ruchu na zapadni, wyglądało to tak, jakby dostał rozkaz, by się nie ruszać. Jednak elfy nie widziały wszystkiego, owy troll był skrępowany, przywiązany do słupa. Dragorn i Irk zeszli już na sam dół, chochlik przyłożył ucho do jednej ze ścian, nasłuchiwał czas jakiś, po czym postukał pięścią kilka razy w skałę, nagle skała zaczęła trzeszczeć. Cała ściana zaczęła dygotać i u jej podnóża ukazał się niewielki otwór, wystarczająco duży, by mag mógł się doń wczołgać. Weszli oboje do środka i oczom Dragorna ukazała się komnata, wyrzeźbiona w skale z doskonałą precyzją. Irk podszedł do jednej ze ścian i zapalił wiszącą na niej pochodnię, wręczył ją magowi, a sam zamknął wejście.
-My iść tędy panie.- rzekł chochlik.
-Niebywałe! Jesteście bardzo ciekawą rasą Irku.- zachwycił się mag.
Chochlik poczłapał niewielkim korytarzem, Dragorn szedł za nim schylając się, by zmieścić się w tunelu. Doszli do rozwidlenia tuneli i chochlik skierował Dragorna do jednego z korytarzy, przeszli kawałek, po czym zatrzymał się i znów zaczął pukać w skałę. Ze ściany wyłoniło się kolejne wejście. Weszli do środka i Dragorn omal nie krzyknął ze zdumienia, dotarli do lochu, w którym więziony był rycerz.
-Kto, kto tam?- odezwał się półprzytomny rycerz.
-Witaj Drahecie. Jestem Dragorn, pochodzę z Minas Murhugh… Przybywam ci z pomocą, przysłała mnie Sinedhe. To jest Irk, chochlik, który pomógł mi się tu dostać…- odpowiedział mag.
-Minas Murhugh? Czy to możliwe? Zaraz, zaraz... Dragorn? Tak, słyszałem o tobie! Cudowny adept! Pamiętam cię, jak byłeś malutki, miałeś wtedy może cztery lata, a już dorównywałeś mocą starszym adeptom. Nie mogę uwierzyć, że żyjesz…- zaczął Drahet.
-Nie czas teraz na historyjki i wyjaśnienia. Szybko, Irku, rozepnij jego łańcuchy!
-Irk bez wahania zrobił, co mu kazano, Drahet był uwolniony.
-Dziękuję ci. Jestem ci winien życie, więc powierzam ci moje. Masz mą dośmiertną służbę, przysięgam cię bronić, kosztem własnego życia, jeśli będzie to konieczne.- rzekł uroczyście Drahet.
-Nie czas teraz na ceremonie, więc uwierzę ci na słowo. Muszę cię jednak prosić, byś nie wspominał, kim jestem, u szczytu schodów, do których właśnie zmierzamy znajduje się para elfów, są moimi przyjaciółmi, lecz dla ich dobra, lepiej by nie wiedzieli, kim jestem. Chodźmy! Jesteś wstanie walczyć? Mam nadzieję, bo mamy tu kilku orków do rozgromienia… Gdzie twój miecz?
-W celi obok. Idziemy.- odparł rycerz.
-Irku, zdobądź proszę oręż tego oto zacnego rycerza i przynieś nam, będziemy w tym grobie, w którym zostawiliśmy elfy.- rozkazał Dragorn.
-Cokolwiek pan kazać.- powiedział Irk, po czym udał się do innego korytarza.
Rycerz i mag dotarli wreszcie do pozostałych przyjaciół.
-Witaj mości rycerzu. Jestem Lerwen, a to moje siostra Lerwena. Cieszymy się, że w końcu możemy cię poznać.- rzekł elf na widok rycerza.
-Jestem Drahet i dziękuję wam za pomoc, jaką mi okazaliście…
-Dobra, nie ma czasu na powitania. Trzeba rozwalić te potwory! Lerwenie, zajmij proszę pozycję w grobie na przeciwko i czekaj na mój znak z napiętą cięciwą.- Rzekł Dragorn- Ty zaś, Śliczna księżniczko, zostań tutaj i również bądź gotowa do ataku. Ja z Drahetem zejdziemy na dół i wyskoczymy na orków. Jak tylko zobaczycie nas w głównej Sali, strzelajcie w trolla, starajcie się trafić w szyję! O idzie twój miecz rycerzu…
-Dziękuję Irku. Ech, szkoda, że nie mam mojej zbroi...- powiedział Drahet biorąc miecz z rąk chochlika, po czym przypiął go sobie do pasa.
-Irku, co ty masz? Co to jest?- spytała Lerwena.
-Irk też walczyć! Irk dobrze strzelać! Irk chcieć uwolnić swoi bracia!- oznajmił chochlik.
-No nie wiem czy z tą procą coś zdziałasz, ale proszę cię bardzo. Zmieścisz się koło mnie.- odparła elfka.
Dragorn wraz z Drahetem zeszli schodami w dół i zatrzymali się przy ogromnych drzwiach, znacznie wyższych od innych.
-Gotów?- spytał mag, ściskając w ręku miecz.
-Gotów! Dajmy poczwarom to, na co zasługują!- wykrzyknął rycerz, po czym obaj z krzykiem wdarli się do Sali. Elfy w tym czasie wypuściły swe strzały i przeszyły gardziel trolla, padł od razu na ziemię. Irk naciągnął procę i obezwładnił jednego z zszokowanych orków. Drahet ściął jednemu łeb, po czym ruszył na następnego, ten zdołał sparować atak wyciągając miecz przed siebie. Drahet jednak nie zawahał się i od razu zadał drugi cios, obracając miecz rozciął orka od krocza, aż po żebra. Dragorn wyskoczył do góry, zrobił dwa salta i spadł w przestraszoną gromadę orków, które jeszcze chwilę temu kopały sobie ludzką głowę, przeciął jednemu bark lądując, po czym obrócił się na pięcie i wbił miecz prosto między oczy jednego z rywali. Obaj nie przestawali ciąć orków, a elfy wciąż ciskały strzały.
Nie minęła dłuższa chwila, a walka się skończyła. Lerwen wraz z siostrą i Irkiem zbiegli na dół do przyjaciół.
-Irku. Możesz teraz uwolnić swoich braci.- powiedział Dragorn.
-Irk dziękować!
-Jeszcze tylko powiedz mi gdzie jest oko cyklopa.- dodał mag.
-Oko, nie! Oko niebezpieczny! Pan nie chcieć oko!- wzdrygnął się Irk.
-Wiem, wiem dobrze, jakie zło przynosi ten kryształ, dlatego chcę go zniszczyć!- odpowiedział mag- Jeśli ja tego nie zrobię, nikt tego nie zrobi.
-No, to, to, co innego… Oko być w krypta książąt. To te drzwi na koniec sala. Tam zwykle mieszkać ork dowódca, on czarować, ale teraz być z reszta na „polowanie”…- odpowiedział chochlik, po czym poleciał uwolnić swych braci.
-hm... Więc mamy tu czarodzieja, orka… Ciekawi mnie jak do tego doszło. Nie pozostaje nam nic innego, jak pozostać tutaj, poczekać i zgotować goblinom należyte powitanie…- rzekł Dragorn.

5 –- wróg (goblin.)


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Draghar
Ten co ma sporo postów



Dołączył: 29 Gru 2006
Posty: 272 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Pią 16:34, 12 Sty 2007 Powrót do góry

Rozdział 8:Szaman

Dragorn siedział już dłuższą chwilę zamknięty w Sali książąt, gdy Drahet przeszukiwał dokładnie wszystkie cele.
-czego tak pilnie szukasz, mości rycerzu?- spytał Lerwen.
-Mojej zbroi, zdjęto mi ją i gdzieś schowano, niestety nie wiem gdzie...- westchnął Drahet.
-Na twoim miejscu zapytałabym tego chochlika, on wie wszystko o tym miejscu.- poradziła mu Lerwena.
-Świetny pomysł, tylko gdzie on jest? Zniknął zanim nasz Mur... Dragorn wszedł do komnaty i według mnie, powinien już być tu, ze swoimi pobratymcami…- Zastanowił się rycerz.
Wtem drzwi od komnaty książąt się otworzyły i wyszedł z niej Dragorn. Miał dość posępny wyraz twarzy.
-Coś się stało? Nie udało ci się znaleźć oka?- spytała elfka.
-Nie nic z tych rzeczy, oko już zniszczone. Przeglądałem zwoje tego orkowego szamana i dowiedziałem się, co, nie co. Mianowicie ten oddział działa według rozkazów kogoś, kogo nazywają Mash-Kartem, co w języku goblinim znaczy „natchniony magią” i to on nauczył czarować, co inteligentniejszych orków, czyniąc ich dowódcami swoich oddziałów, jestem naprawdę bardzo ciekaw, o kogo tu chodzi… Wiem, że orków wyszkolonych w posługiwaniu się czarną magią jest około dwudziestu ośmiu, są oni rozrzuceni po całym świecie by wykonywać jego krwawe rozkazy. Coś się szykuje, coś mrocznego, tylko nie wiem, co…- westchnął mag.
-Ja wiem za to, kogo możemy o to zapytać, lecz najpierw mamy coś do zrobienia. Jak ciebie nie było, twoi przyjaciele powiedzieli mi, że chcesz bym nauczył cię smoczej mowy... Skąd to przypuszczenie, że ją znam? Podobno nimfa ci powiedziała, że zasłużyłeś na pomarańczową szatę i, że ja pilnie władam smoczą mową. Czy to prawda?- rzekł rycerz.
-Tak. Jednak nie widzę powodów, dla których miałbym zawierzyć nimfie. Nie zasługuję na pomarańczową szatę i nie mogę jej założyć, to by było bardzo głupie, gdybym się od tak ujawnił. No i oczywiście nie wierzę, że nimfa ma prawo do nadania mi tytułu wtajemniczonych. Eh... nie sądzę, żebym znalazł jeszcze kogoś, kto ma takie prawo...- westchnął mag.
-Oj, mylisz się! Pamiętasz może jak wtajemniczeni wyruszali na wyprawę by osiągnąć wyższy poziom wtajemniczenia? Właśnie wtedy udawali się do Smoka księżycowego, to właśnie te istoty wprowadzają w najwyższy krąg wtajemniczenia, mogą też wprowadzić cię w niższe kręgi, zlecając ci jakieś zadania. Jednakże wielkim mistrzem może uczynić cię tylko Skorthgorn. Teraz rozumiesz, dlaczego nimfa poleciła ci mnie odnaleźć. A historia z pomarańczową szatą była podstępem, mającym na celu sprawdzenie twojej wierności zasad zakonu. Oczywiście zdałeś tę próbę.- odpowiedział Drahet.
-Trochę to zawiłe, musimy, więc znaleźć tego Smoka, lecz najpierw zajmiemy się Orkami, a później dokończę misję, na którą wyruszyłem wraz z moimi przyjaciółmi. Ach, byłbym zapomniał, mam dla ciebie coś, co powinno cię ucieszyć. Wejdź proszę do komnaty książąt a domyślisz się, o czym mówię. Ja tymczasem postaram się obmyślić jakiś plan, na pozbycie się reszty orków…- odparł wymijająco Dragorn.
Drahet wszedł do komnaty i zamknął za sobą drzwi, Lerwen wraz z Dragornem zaczęli obmyślać strategię działania, a Lerwena przeglądała orkowe kokony. Gdy znalazła się na drugim piętrze, doszedł jej uszu dziwny brzdęk metalu.
Orkowie wrócili- pomyślała, jednak była sparaliżowana lękiem, który nagle zawładnął jej sercem i nie mogła się ruszyć, wreszcie słysząc trzepot wielu skrzydeł, zrozumiała. To nie orkowie, to chochliki szykują się do bitwy. Weszła na schody i stanęła jak wryta. Przed nią zatrzymała się, licząca blisko sześćdziesiąt głów, armia Impów uzbrojonych w proce, małe łuki, sztylety, włócznie i trójzęby.
-No proszę, widzę, że wybieracie się na wojnę…- uśmiechnęła się elfka.
-Piękna pani! My mieć dość orki, my pomóc wielki mag, my walczyć o nasz dom! Nie bać się już orki, nie, kiedy pan jest z chochlicy!- oznajmił Irk.
-Pan? Kogo nazywacie panem? Dragorna? Ha! A to dobre wielki mag władca Impów! No dobrze, jeśli chcecie się na coś przydać, chodźcie ze mną na dół. „Pan” zadecyduje, co macie robić…- Lerwena nie mogła ukryć rozbawienia, widząc armię małych, skrzydlatych stworków, gotowych na wszystko, co rozkaże im ich wybawca. Nagle zrozumiała, jaką to potęgą rzeczywiście dysponował Dragorn. Nie magią, lecz sercem, tak otwartym i szlachetnym, że przyciągał do siebie wszelkie istoty, oczywiście nie licząc orków i goblinów, choć nadal była pod wrażeniem jak skutecznie wyciągał od nich informacje przy pomocy przemocy, do której przecież te stwory są aż nazbyt przyzwyczajone. Urodzony wódz-myślała.
-Myślisz, że to dobry pomysł? Nie sądzisz, że to trochę zbyt śmiała ocena naszych sił?- dopytywał się Lerwen, miał obawy, iż plan Dragorna jest wysoce ubarwiony nadzieją a nie rozsądkiem. Nie usłyszał jednak odpowiedzi, gdyż do wielkiej komnaty wparowało całe stado Impów, z jego siostrą na czele.
-A cóż to takiego?- zdziwił się Dragorn.
-A nic, przyprowadziłam twoją małą armię… Chcą nam pomóc… Co ty na to?- odpowiedziała elfka, nie kryjąc rozbawienia.
-A niech mnie.... Widzisz elfie? Mamy przewagę liczebną!- zachichotał mag.- A tak poważnie, to zmienia postać rzeczy. Jeśli się nie mylę...
Dragorn ruszył w stronę schodów, Lerwen wraz z siostrą za nim, Drahet, który właśnie opuścił komnatę książąt, przyglądał się temu zgrupowaniu przez jakiś czas, po czym również pobiegł na schody. Cała czwórka wbiegła na samą górę, chochliki zostały na dole wielkiej komnaty, tylko Irk wzbił się za swoim wybawcą. Wbiegli do korytarza, którym szli, gdy otworzyły się wrota katakumb, tym samym słabo oświetlonym korytarzem, który wzbudzał w elfce tak skrajne uczucia, zachwyt i strach, strach i zachwyt, czyżby Dragorn chciał wykorzystać efekt, jaki osiągała tajemnicza struktura tego pomieszczenia?- pomyślała, oglądając się dookoła, jednak Dragorn nie wydawał się zwracać uwagi na walory estetyczne tego korytarza, nie, teraz widziała, co przyciągało jego uwagę. Spojrzała w tę samą stronę i zdziwiła się wielce, gdyż mag patrzył wysoko w sufit, nieoświetlony, ciemny sufit, na którym nic nie dostrzegała.
-Co on tam widzi?- szepnęła podchodząc do brata.
-Nie liczy się, co on tam widzi, tylko, co chciałby tam zobaczyć… Ten mag ma już swoją wizję tego sufitu...- Odszeptał jej brat.
-Irku!- zawołał Dragorn- Powiedz mi, jak długo twoje plemię może utrzymać się wisząc na suficie, głowami w dół?
-Ah! Pan pytać o coś taki? Pan nie wiedzieć? My móc tak cała dzień i cała noca…- odpowiedział Irk.
-No, to się świetnie składa… Zawołaj no swoich braci Irku!- odparł mag.
-Miły mój, czy mógłbyś mnie uświadomić, co zamierzasz?- spytała elfka.
-Ależ oczywiście, że mógłbym, ale nie zrobię tego, bo zepsuję efekt.- uśmiechnął się Dragorn, po czym pobiegł w dół katakumb, elfy pobiegły za nim. Zatrzymał się przed drzwiami do Sali książąt i poprosił, aby nikt nie wchodził z nim. Po kilku chwilach wyszedł z komnaty, a w rękach miał jakiś świecący stosik, niewielkich kamyków. Znów ruszył w stronę pierwszego korytarza.
-Czy ktoś może mi łaskawie objaśnić, co zamierza ten mag?- podirytowała się Lerwena, gdy Dragorn ją mijał.
Dragorn podchodził po kolei do każdego z sarkofagów i wysypywał szczątki pochowanych tu ludzi w taki sposób, że każdy szkielet leżał na osobnej kupce. Gdy już ułożył stosy kości w całym korytarzu, nie zostawiając ani jednego nietkniętego sarkofagu, do pomieszczania wlała się czerwona fala, trzepoczących swymi, żylastymi skrzydełkami Impów.
-No! Skoro już jesteście, to słuchajcie mnie uważnie. Każdy z was musi zawisnąć pod sufitem, teraz jak widzicie, na ziemi znajduje się dwadzieścia sześć kościanych stosów, chcę, aby dwudziestu sześciu z was ulokowało się dokładnie nad tymi stosami, każdemu dam jeden kamień, jak zacznie lśnić, upuścicie go dokładnie na stos pod wami, czy wszystko jest jasne?- rozkazał mag.
-Tak, nasz pan mówić bardzo jasny!- odparły chórem Impy.
-To wspaniale, teraz weźcie te kamienie i lećcie zająć pozycję. Tylko nie zawiedźcie mnie!- dodał Dragorn wręczając kamienie Impom.
-Chcesz powalić orków tymi kamykami? To ma być jakiś żart?- zdziwił się Lerwen.
-To są kawałki Oka cyklopa, a co zamierzam osiągnąć za ich pomocą, zobaczysz jak tylko pojawią się orkowie.- odparł mag- Zacne elfy proszę by się ustawiły w narożnikach korytarza, im bardziej wkomponujecie się w cień, tym lepiej. Ja wraz z Drahetem staniemy przed drzwiami prowadzącymi do komnaty ze schodami, tak by orkowie nas spostrzegli. Gdy mag skończył, podszedł do frontowych drzwi, oparł dłoń w miejscu, gdzie powinna znajdować się kołatka i zaczął szeptać coś pod nosem. Po paru chwilach ustawił się koło rycerza.
-Jesteś pewien, co do tego?- spytał Drahet.
-Raczej tak, to, co zamierzam, na pewno ci się spodoba, uwierz mi, to będzie coś, coś godnego zapamiętania!- uśmiechnął się szyderczo, Dragorn.
Mijał czas, wszyscy byli na swoich pozycjach, Lerwenie już dłonie cierpły od zaciskania łuku, już miała coś powiedzieć, gdy zza wrót wejściowych dobiegł stłumiony hałas. Wszyscy zamarli, elfka aż oddech wstrzymała. Wtem drzwi się rozpostarły i do pomieszczenia wtargnęła rozjuszona banda orków. Pierwszy wszedł szaman, za nim ośmiu orków, następnie kilkunastu goblinów, kolejni dwaj orkowie, potem troll, ciągnący olbrzymią skrzynię, zasłoniętą dużym kocem, sądząc po odgłosach przesuwanej po kamiennej podłodze, skrzyni, była metalowa. Za skrzynią weszło jeszcze dwunastu orków i wrota nagle się zatrzasnęły. Orkowie zbici z tropu zaczęli się oglądać, szaman podszedł do wrót wyszeptał zaklęcie i nic.
-Coś jest nie tak, nie chcą się otworzyć!- wrzasnął kopiąc w drzwi.
-Pewnie dlatego, że je odpowiednio zakląłem! Ale nie martwcie się o to, i tak stąd już nie wyjdziecie!- odezwał się Dragorn. Wszystkie, krwiożercze spojrzenia skierowały się na niego.
-Kim jesteś? I kto pozwolił ci uwolnić naszego więźnia?- pytał szaman.
-Jestem waszym przeznaczeniem. Nie mieliście prawa więzić tego rycerza, tak, jak nie macie prawa napadać na bezbronnych ludzi! Dziś nadszedł dzień sądu! Zapłacicie za swe plugawe uczynki!- odparł mag- Angra- mar- ahtma!
Gdy Dragorn wypowiedział te słowa, kamienie, trzymane przez wiszących wciąż pod sufitem Impów, poczęły błyszczeć. Bez wahania Impy wypuściły kamienie z rąk, jeden po drugim. Kamienie upadły dokładnie tak, jak kazał mag, na stosy kości, gdy już osiadły na stosach, zaczęły świecić intensywnym, purpurowym blaskiem, blask okrył wszystkie stosy. Po chwili stosy zaczęły się ruszać, aż z każdego z nich uformował się stojący szkielet, z mieczem w ręku.
-To zasadzka!- wrzasnął szaman, lecz szkielety już rzuciły się na osłupiałych orków. Dragorn i Drahet włączyli się do walki, a z narożników zaczęły sypać się strzały, zabijając zagubionych wciąż orków. Fala świecących na fioletowo kościotrupów zalała orków i gobliny, aż po kilku chwilach został tylko troll i szaman. Wtedy szkielety rzuciły się na trolla, a Dragorn zawołał:
-Skarmah! Chyba nadszedł kres twojej parszywej magii! Twój czas już minął, chcesz jeszcze coś powiedzieć zanim cię zniszczę?
-Ty! Skąd wiesz jak się nazywam? Zresztą nie obchodzi mnie to, to ty tu zginiesz magu! Jestem niepokonany!- wrzasnął ork, po czym z jego obitej sępimi piórami i wężowymi zębami, laski, wystrzeliła pojedyncza błyskawica. Dragorn nawet nie zrobił uniku, tylko wyciągnął rękę, nastąpiło coś, co wyglądało jakby mag wchłonął całą energię i wtem z jego dłoni wydobyła się ognista kula wielkości pomarańczy. Kula ognia w błyskawicznym tempie trafiła orka w korpus, ten momentalnie zaczął cały płonąć i w chwilę później z orka-szamana zostały już tylko zwęglone kości. Gdy kości te się rozsypały, rozległ się huk opadającego na podłogę trolla, na ten widok Dragorn rzekł:
Angra- mar- brahtmat!- wypowiedziawszy te słowa skierował się do przyjaciół- już po wszystkim! Mówiłem, że sobie poradzimy…- dodał z uśmiechem.
Kościani wojownicy, natychmiast po wypowiedzeniu przez Dragorna zaklęcia, rozsypali się jeden po drugim. Przyjaciele podeszli na środek korytarza, gdzie stała zakryta jeszcze skrzynia, z której dobiegał dziwny odgłos. Lerwen chwycił róg koca i mocno szarpnął odsłaniając skrzynię, która okazała się być klatką. Gdy do przyjaciół dotarło, na, co właśnie patrzą, nikt nie mógł wykrztusić ani słowa.

Rozdział 9:Vrill

-Smok!- było to jedyne słowo, na które odważyła się Lerwena.
-Ah… Smok, leśny Smok! Niebywałe! Nigdy by mi przez myśl nie przeszło, że mogę kiedyś uratować Smoka! Cóż za wspaniały dzień!- zachwycał się Dragorn- Jesteś wolny, przyjacielu. Możesz wracać do lasu, na łono natury, lub... jeśli chcesz oczywiście, możesz nas zaszczycać swą obecnością podczas naszej podróży. Wiem, że mnie rozumiesz, dlatego właśnie zwracam się do ciebie, mówiąc normalnie.- dodał, po czym otworzył klatkę, uwalniając smoka.
Stworzenie spojrzało, Dragornowi prosto w oczy, mag czuł się jakby jakaś nieznana siła przenikała w głąb jego duszy. Po pewnym czasie ciągłego wpatrywania się, smok wyczłapał się z klatki, lecz nie uciekł, stanął u boku Dragorna i wpatrywał się w całą gromadę.
-O ile dobrze rozumiem twe zachowanie, to oznacza, że zostaniesz z nami? Wspaniale! Pozwól, że przedstawię ci moich przyjaciół. Ten zacny rycerz nosi imię Drahet, ta piękność koło mnie to Lerwena, a ten elf to Lerwen, jej brat. Tam wysoko pod sufitem wiszą moi przyjaciele- Impy. Możecie już wrócić na ziemię!- krzyknął mag spoglądając w górę.
-Miło mi cię poznać smoku. Jestem Lerwena, księżniczka elfów z Lerwenasu.- uśmiechnęła się elfka, kłaniając się życzliwie.
-Dragornie, myślę, że jeżeli ten smok, a raczej smoczątko, sądząc po jego rozmiarach, no, więc jeżeli ten smok ma nam towarzyszyć to jako jego wybawca, powinieneś nadać mu jakieś imię. Wydaje mi się, że nie będzie miał nic przeciwko temu.- rzekł Drahet.
-hm... Masz wiele racji. Zabawne, w ciągu ostatnich kilku dni zostałem wybawcą elfki, rycerza, impów i smoka. No dobrze, więc, smoku, co powiesz na imię Vrill?- powiedział Dragorn…


CDN.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Arcanist
Moderator



Dołączył: 08 Lut 2006
Posty: 53 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5

PostWysłany: Czw 12:25, 18 Sty 2007 Powrót do góry

opowiadanie fajne, nawet ciekawe ale
np. Elficzka brzmi... co najmniej dziwnie
no i (wiem że to szczegół) ale wydaje mi się ze rzeki nie mogą być słone
no i wydaje mi się że coś za łatwo im to wszystko wychodzi ;p


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Draghar
Ten co ma sporo postów



Dołączył: 29 Gru 2006
Posty: 272 Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Poznań

PostWysłany: Czw 17:35, 18 Sty 2007 Powrót do góry

Elficzka to neologizm, oznacza księżniczkę, elfkę...
Rzeka istnieje w krainiy fantasy, więc nie musi być zgodnie z prawami fizyki... ;p
Masz rację, to był jeden z powodów, które zmusiły mnie do porzucenia pisania... W założeniu miało się im utrudnić życie...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001/3 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)